Parlamentarzyści złoili nam skórę. I nie usprawiedliwia nas fakt, że trzy gole strzelił Kosa bo przecież gdyby nie on skończyło by się na 0 do 0. Oj niewypał, niewypał. Mówię oczywiście o naszym marnym występie, bo idea meczu zakładała by wygrały dzieci i tak właśnie się stało.
Pociesza mnie jedynie fakt, że przy strzale Romka szans nie miałem niemal żadnych. Zgodnie stwierdzili to trenerzy, koledzy i koneserzy futbolu zarówno Ci, którzy oglądali mecz w TV jak i na stadionie. Po strzale podszedłem do Kosy, którego ściskali jeszcze koledzy z parlamentu i przybiłem „piątkę”. Kosa z wrodzonym wdziękiem powiedział „przepraszam” :) i w sobie właściwy sposób się roześmiał. Kawał piłkarza z niego był i talent cały czas widać. Trzeciego gola strzelił w sposób w jaki nie potrafiłoby strzelić wielu z naszych obecnych ligowców. Pierwsze dwa gole, które wpuścił Kubuś Wesołowski, to też zasługa Kosy i potwierdzenie jego klasy. Kosa to Kosa. Nie trzeba przebiec kilometrów, by trzy razy urwać się obrońcom. Nikt z obecnych w sobotę na boisku nie grał w Atletico Madryt czy Nantes. I nie rozprawił się swego czasu ze słynną Barceloną
Troszkę żałuję, że nie miałem okazji bronić w innych sytuacjach, bo szczerze mówiąc jak już zagrałem chciałem pokazać, że coś tam umiem. No ale w drugiej połowie grano już niemal wyłącznie na połowie Parlamentarzystów. Mam nadzieję, że gdy mój synek podrośnie na tyle żeby rozpoznać mnie w TV zdążymy zagrać rewanż w którym będzie się czym popisać. Gdy pytałem go w niedzielę, czy widział jak tata bronił tylko się uśmiechał i pokazywał swoje sześć zębów (cztery na górze, dwa na dole :)) Ma dziesięć miesięcy – nie mogę go podejrzewać o sarkazm żaden :). Ale piłkę lubi. Ma taką miękką – umie kopać i łapać w rączki, choć sam jeszcze nie chodzi. Uroczy smyk. W sumie dobrze, że nie widział, a z pewnością nie zapamięta, klęski ekipy w której grał tatuś. Jeszcze by to na jego psychikę wpłynęło niekorzystnie. Wracając do nas –piłkarzy amatorów obiecujemy się poprawić. Ja osobiście już nie raz z Romkiem Koseckim pojedynek przegrałem, więc znam swoje miejsce w szeregu. Ważne, że nie pokonał mnie Ryszard Kalisz czy Andrzej Lepper, bo wtedy, z całym szacunkiem do ich sportowego zapału, zakopał bym się pod murawą stadionu Legii ( choć wątpię, by mi na wykopanie dziury i zniszczenie tak pięknej murawy pozwolono :))