W czasie prokuratorskiego eksperymentu w Afganistanie strzał z moździerza omal nie trafił polskich saperów - informuje "Gazeta Wyborcza".
Wynik eksperymentu może być decydujący dla sądu, który będzie orzekał w sprawie siedmiu komandosów podejrzanych o zbrodnię wojenną w afgańskiej wiosce Nangar Khel. W sierpniu 2007 r. od ognia polskiego moździerza zginęło tam ośmiu afgańskich cywilów. "Chodziło o stworzenie identycznych warunków. Ta sama okolica, wysokość. Moździerz tak jak wtedy obsługa wycelowała na odległość dwóch tysięcy metrów. Mniej więcej w połowie trajektorii lotu pocisku rozstawili się saperzy, którzy mieli zabezpieczać akcję. Nie stali dokładnie na linii strzału, tylko kilkaset metrów z boku - dla bezpieczeństwa. Pierwszy pocisk zamiast w cel uderzył 900 metrów przed nim i do tego zniosło go na bok tak, że wybuchł niecałe sto metrów przed saperami. Kolejne strzały też były "niepewne", bywało, że pocisk wybuchał 300 metrów od zamierzonego miejsca" - mówi na łamach gazety jeden z uczestników kwietniowego eksperymentu.
Specjaliści twierdzą, że tak duży rozrzut moździerza mógł być spowodowany warunkami klimatycznymi, złym wycelowaniem moździerza, wadą rury broni. Mogło też dojść do niewłaściwego obchodzenie się z amunicją.
Eksperyment w Afganistanie przeprowadzono w kwietniu na polecenie prokuratury. Ustalenia ekspertów prokuratury są tajne; pod koniec tego tygodnia ma je dostać Prokuratura Wojskowa w Poznaniu.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"