Tak, jak w tytule. Byłem dziś w garażu moich marzeń. Po lewej piękny Fiat 125p Akropolis w kolorze yellow bahama, po prawej - srebrny Polonez 2.0 GLE z 1988 roku. Taki po liftingu przodu, poprzednik modelu Caro. Po prostu cudo. Brakowało tylko małego fiata.
Po sobotniej wizycie w Dzień Dobry TVN zapowiedziałem sobie, że jak już będę miał warunki i dużo pieniędzy, skompletuję motoryzacyjną kolekcję dzieciństwa. Znajdą się w niej trzy samochody, z którymi chyba każdy Polak miał kiedyś do czynienia i po których każdemu pozostały jakieś wspomnienia. Do rzeczy. Pierwsze auto to oczywiście duży fiat - taki (a być może nawet ten) jakim jechałem do ślubu. Koniecznie kość słoniowa. Choć dziś zacząłem się łamać, bo w ramach realizacji materiału o 40. urodzinach 125p odwiedziłem pewnego starszego pana, posiadacza fiata z 1983 roku w stanie idealnym. Żadnej stłuczki, żadnej awarii, żadnej rdzy, żadnej skazy na tapicerce. 24 lata i 55 tysięcy kilometrów na liczniku. Tyle, że pan na razie choć nie nie jeździ, to i nie sprzedaje. Fiat piękny, ale ma jeden feler - kolor yellow bahama (to taki "ceglany"). Tak mi się jednak spodobał, że snuję już wizję kupna i przelakierowania na kość słoniową. Zobaczymy. Drugim autem w moim garażu będzie maluch. Ale nie ten z ostatnich wersji, tylko klasyczny - taki, jakiego miał dziadek (biały), wujek (zielony) i mama (pomarańczowy Face Lifting z 1988). To pierwszy samochód, który własnoręcznie prowadziłem po wiejskiej drodze. Na końcu stanie polonez. Albo klasyczny Borewicz 1.5L, z okrągłymi światłami i brązową tapicerką albo wersja SLE z lat 1988-89, taki z nieco lżejszym przodem i metalowym "spojlerem" z tyłu. To moja lista życzeń. O ile nie ma większego problemu z kupnem takich aut, to niestety problemem na ogół jest ich stan. Kryzysowe produkcje PRLu sypią się zwykle dramatycznie i pozostaje poszukiwanie perełek jeżdżonych do kościoła i na Wielkanoc albo kosztowny remont. - Ile pan dał za przerobienie FSO1500 z 1985 roku na replikę Akropolisa? - pytam właściciela - i ile by kosztowało porządne zrobienie na oryginał takiego pordzewiałego fiata sprzed dwudziestu lat - dopytuję, myśląc o swojej świecącej rdzawymi dziurami ślubnej limuzynie. - Wie pan - odpowiada właściciel, zawodowo remontujący auta - to by było od kilkunastu do pięćdziesięciu tysięcy - rzucił. Dobrze, że nie dodał, że Euro. Ale kiedyś się wezmę. Jak będę miał warunki i dużo pieniędzy. Choć wtedy te moje wymarzone cacka będą warte fortunę - więc może do kompletowania zabiorę się wcześniej. Czekam na oferty.