Dziennikarze, którzy dotrą do tajnych informacji o nieprawidłowościach w działaniu służb specjalnych bądź organów państwowych muszą liczyć się z prawnymi represjami. Funkcjonariusze ABW, nawet łamiąc przepisy, mogą być spokojni - twierdzi "Nasz Dziennik".
"Szykany, jakie dotknęły dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego, który dotarł do tajnych dokumentów wskazujących na sprzeczne z prawem działania funkcjonariuszy służb specjalnych, pokazują jak niezwykle wybiórczo traktowane jest prawo przez urzędników państwowych podległych Donaldowi Tuskowi i jak się je wykorzystuje do zwalczania i zastraszania +niepokornych+" - czytamy w artykule pt. "Temida na usługach władzy".
Gazeta przypomina, że pracowników Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego obowiązuje ustawa o ochronie tajemnicy państwowej, tymczasem są oni nieraz autorami przecieków prasowych. "ND" wskazuje, że w sprawie tzw. afery laptopowej minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiakalski nie wydał polecenia sprawdzenia, kto stoi za przeciekami ze śledztwa.
Tymczasem, jak twierdzi "ND", w sprawie laptopa Zbigniewa Ziobry (PiS) media zostały zalane, np. zdjęciami znajomej byłego ministra i jej psa, które znajdowały się na tym komputerze.
Według cytowanego na łamach dziennika posła PiS Andrzeja Dery, minister Ćwiąkalski nie dopełnił swoich obowiązków i naruszył przepisy, bo te zobowiązują go do wszczęcia postępowania w momencie, w którym zachodzi możliwość popełnienia przestępstwa.
Źródło: Nasz Dziennik