Znowu będzie o kibicach, tym razem jednak nie o warszawskich tylko ogólnopolskich. W środę zasiadłem aby obejrzeć mecz San Marino – Polska. Hymny. Grają Mazurka Dąbrowskiego. Podniosły moment. Kibice śpiewają. Zaraz, zaraz, tylko co oni tam śpiewają? A, jasne. „Je…ć PZPN!”
Ja wszystko rozumiem. Korupcja, skandale, zamieszanie z początkiem sezonu ligowego – no, działaczom nazbierało się i kibice mogą być zdenerwowani. Ale są chyba pewne granice – jak mawiał jeden generał – „których przekroczyć nie wolno”. Czy tą granicą nie jest właśnie hymn narodowy? Jak można w jego trakcie ryczeć wulgaryzmy? No jak można? Czy wszyscy, którzy tam byli, skorzystali wcześniej z dobrodziejstw strefy wolnocłowej, dziabnęli co nieco i nie słyszeli, że tam właśnie grają „Jeszcze Polska nie zginęła”? Co ciekawe, nieco później, podczas meczu, kibice hymn odśpiewali a capella. Może się zreflektowali? Może zrobiło im się głupio, że wyszło tak, że „je…ć” wcale nie PZPN tylko co innego? Je…ć hymn?