Na ekranach telewizorów co i rusz oglądamy trzęsienia ziemi, katastrofy, dalekie wojny. Okrutne, krwawe, ale dalekie. Nie reagujemy. Ale dlaczego nie reagujemy też kiedy na tym samym ekranie widzimy tragedię dziejącą się za ścianą?
Tak, oczywiście, mowa tu o kolejnych doniesieniach o katowanych dzieciach. Krótki przegląd tygodnia. Amanda. Dwumiesięczne dziecko pobite przez ojca. Jest nadzieja, że przeżyje – tylko dlatego, że szybko nadeszła pomoc lekarska. Oliwier miał mniej szczęścia. Półroczny chłopczyk zmarł w szpitalu, do którego trafił z pęknięciem czaszki i krwiakiem. Tak skarcili go rodzice. Domowej gehenny nie przeżył też trzy i półletni Bartek z Kamiennej Góry. Matka ojczyma oskarżonego o zakatowanie chłopczyka twierdzi, że tragedii mogła zapobiec policja i sąsiedzi. Być może mogli – ale nie zapobiegli.
Bo sąsiedzi - jak to zwykle bywa - niczego nie widzieli, niczego nie słyszeli. Może i w domu ktoś tam krzyczał albo się bił, ale na podwórku to ładnie przecież mówili „dzień dobry”. Podobnie zresztą było w przypadku dwumiesięcznej Amandy. Przecież rodzice zachowywali się przyzwoicie, awantur nie było. Albo przynajmniej nic nie było słychać. I tak w kółko.
Cała nadzieja w prokuraturze, która ma stawiać coraz mocniejsze zarzuty? Być może, ale przecież zanim dojdzie do zarzutów, prokuratura musi o domowych tragediach się dowiedzieć. A to trudne, gdy wokół panuje milczenie - cisza, w której słychać tylko jęki katowanych dzieci. Ale tego nikt przecież nie słyszy. A zwłaszcza sąsiedzi. Czyli my.