Szare korytarze szpitalne działają przygnębiająco. Wiem, że przecież tu walczy się o życie i wiele, wiele razy wygrywa – bo inaczej jaki byłby sens istnienia tych miejsc ale mimo wszystko jakoś tak... Zwłaszcza gdy odwiedzamy szpitale onkologiczne. Inne niż wszystkie.
To tu każdego dnia toczy się bój o wszystko. To tu każdego dnia 350-u onkologów (tylu – tylko tylu jest w całym kraju) walczy z chorobą i … biurokracją. I brakiem pieniędzy.Też. Podziwiam tych ludzi. Jaką trzeba mieć konstrukcje psychiczną by to wytrzymać? Jakim trzeba być człowiekiem by widzieć tylko to światełko w tunelu i nie załamać się, gdy kolejny raz gaśnie? Wielkim! Wiem na pewno, że do takiej pracy bym się nie nadawał. Bo jakoś nie umiem rozmawiać z człowiekiem, któremu właśnie NFZ przekazał informację, że nie będzie refundował leku. Leku, który może pomóc, może przedłużyć jego życie. Lekarze z różnych szpitali onkologicznych każdego dnia muszą przekazywać tego typu informacje setkom swoich pacjentów. Jak to przeżyć? Jak to powiedzieć? Przecież to wszystko brzmi jak wyrok śmierci! Wiem, że ktoś tam, podejmując decyzje robi to bo… inaczej się nie da. Nie stać nas. Brutalne. Prawdziwe. Nie stać na to, by ratować ludzi. Pewnie temu komuś, kto ruchem ręki, jednym podpisem decyduje o czyimś życiu, też nie jest łatwo. Nie widzi tych, którym odmawia ale przecież … nie musi ich widzieć by wiedzieć. Współczuję. Jemu też. Ale nie potrafię nie współczuć tym, którzy właśnie się dowiedzieli. Nie potrafię nie współczuć tym, którzy te informacje przekazują. Lekarzom. Historia pana Mirosława, który był bohaterem mojego wtorkowego materiału, być może skończy się dobrze. Minister obiecał. A co z innymi?