Zjechali. Bo są jedyne, niepowtarzalne, piękne. Bo tu się inaczej oddycha i każdy, kto uważa, że Tatry to przereklamowany towar, tak na prawdę nigdy ich nie poznał. Są wspaniałe i trzeba tu być. Nie bo wypada - raczej dlatego, że są. I znowu - jak co roku pod Tatrami aż zaroiło się od samochodów na warszawskich numerach - tych podobno najbardziej znienawidzonych w całym kraju. Hm... Ciekawe dlaczego?
Co jest takiego nie tyle w numerach, co w ludziach, którzy się za nimi kryją? A może to nie o nich tu chodzi, tylko o tych, na których tak dziwnie działają? Można się zastanawiać, można się spierać. Jeśli ktoś ma chęć i czas... "Warszawka" ma problem ze stereotypem. Powstawał przez całe lata. Próbowali z nim walczyć ci "prawdziwi" Warszawiacy - ci z dziada pradziada - ale polegli. Może nawet wykopali nowy rów - między nimi a tymi przyjezdnymi, o których mówią, że na weekend jadą do domu. Nieważne. Nie o tym miało być.
Kilka lat temu zaprzyjaźniony Góral z Witowa nagle przy kolacji oznajmił, że jestem "budyniem". Typowym budyniem. Czyli tym z Warszawki. Bo "oni" wszyscy to budynie. Nie chodziło mu raczej o to, że sflaczałe mięśnie, że przykro patrzeć jak jeżdżą na nartach i nie wiadomo po co męczą się łażąc po górach, że... dużo tych "że". Po kilku herbatach wyjaśnił mi o co mu chodziło. To teraz moja słodka tajemnica. Każdy niech się domyśli, czy może niech każdy sam sobie dośpiewa co powiedział, co mógł i dlaczego. Dziś, gdy znowu przyglądam się tym tłumom na stokach, górskich szlakach i tym najważniejszym szlaku sklepowo-knajpianym w Zakopanem, zastanawiam się, ilu z tych pędzących gdzieś z dziwną iskrą w oku, to "budynie". Prawdopodobnie wszyscy. Choć nie wszyscy przyjechali z centrum Polski. Wszyscy zachowują się tak samo. Po prostu jak ludzie na feriach. Cieszą się wolnością. Może niektórzy zbyt głośno, inni zbyt ostentacyjnie ale jednak. Budynie z dudkami pod Tatrami. O to chodzi. Wszystkim. I Góralom i tym, którzy tu przyjeżdżają. Takie zaklęte koło. I jak zwykle jedni narzekają na drugich. Bo drogo, bo nieuprzejmi, bo... Bo głośni, bo skąpi bo... Nieważne. Budynie przyjechały - jest zabawa. Na konto tych z Warszawki idzie wszystko. Bo przecież ich najwięcej, bo najłatwiej na nich wskazać. Ale czy na pewno wszyscy tu nie jesteśmy "budyniami"? Coś pozwala tak o nas mówić. To, co po sobie zostawiamy. Te góry śmieci, góry w górach. Kto to ma posprzątać? Niedźwiedzie? Czy może znowu zorganizuje się jakąś mega akcję by inni posprzątali za tych, którym zbyt ciężko dźwigać pustą butelkę po... puszkę, papierek po batoniku... Jeśli chcecie zobaczyć "budynia" - nie z Warszawy a po prostu z Polski - wybierzcie się drogą do Morskiego Oka. Uwaga, szlak ostro "zabudyniony"! Zwracanie uwagi - mało wskazane - "budyń" posługuje się językiem budyniowym, ciężko zrozumiałym. Normalnej mowy też nie rozumie. To jest "budyń". Nie ważne skąd przyjechał. Ważne jaki jest, co robi, jak się zachowuje. I chyba już wiem gdzie ma budyń. Tatry widziały już takich wielu. I tych w klapkach, bucikach na obcasie, cienkich koszulkach, z głośno włączonymi radiami... niestety, pewnie jeszcze wielu takich zobaczą. Budyń pozostanie budyniem. Niestrawnym. Zwłaszcza na szlaku.
pozdrawiam "niebudyniów"
płusek