Pamiętają Państwo tę scenę z serialu „Alternatywy 4”, gdy inżynier w ciepłowni udowadnia dyrektorowi, że ogrzewanie mieszkań to 150% strat energii? Na co dyrektor podejmuje jedynie słuszną decyzję: wyłączyć! Wyłączyć natychmiast! Czy nie przypomina się w tym miejscu rozmowa szefa Gazpromu z premierem Putinem? Przypomina – to mało powiedziane. Była identyczna.
Jak sobie poradzili mieszkańcy domu Alternatywy 4 z brakiem ogrzewania? Przyciągnęli starą lokomotywkę i grzali aż miło, zachowując dobry humor i pozdrawiając ciepło ciepłowników. Mam wrażenie, że podobnie w obecnym kryzysie postępują Ukraińcy. Bo pewnej racji odmówić im nie sposób – jeżeli światowe ceny ropy i gazu spadają, to dlaczego Rosjanie właśnie oferują im podwyżkę? No właśnie dlatego. Bo skoro ceny ropy spadają, to trzeba czymś dziurę budżetową pokryć – na przykład wyższymi wpłatami od uzależnionych od dostaw państw. A tu gest Kozakiewicza. Wsadźcie sobie swój gaz i odlećcie na Księżyc, skąd wzięliście swoje ceny.
Pomyślmy teraz, kto na tym kryzysie więcej ryzykuje. Ukraina ryzykuje sporo. Brak gazu, zimno, przestoje przemysłu, gdy zapasy się skończą. A Rosja? Rosja ryzykuje czymś, co w handlu jest bezcenne. Zaufaniem. Resztką zaufania. Może więc premier Putin powinien się dwukrotnie zastanowić, zanim – wzorem dyrektora z Barei – podejmie jedynie słuszną decyzję i w obecności kamer i na oczach całego świata ogłosi 20. stopień zasilania. Bo co prawda na razie alternatywy Ukraińcy nie mają, ale wnioski, jakie wyciągnie świat są proste. Do rosyjskiego paliwa trzeba mieć alternatywę. Albo i cztery.