100 tysięcy złotych i Grand Prix Warszawskiego Festiwalu Filmowego zdobył film "Lourdes", poświęcony słynnemu sanktuarium maryjnemu, celowi pielgrzymek z całego świata. Prestiżowa nagroda FIPRESCI, przyznawana przez Międzynarodową Federację Krytyki Filmowej, trafiła w nasze ręce. Otrzymał ją "Rewers" Borysa Lankosza. Do rozdania na 25. WFF została już tylko nagroda publiczności. Przeczytaj podsumowanie festiwalu w tvn24.pl.
Gala rozdania nagród odbyła się w sobotę w stołecznym kinie Kultura. Główna nagroda trafiła w ręce Austriaczki Jessici Hausner, która wyreżyserowała "Lourdes". Jak ocenili organizatorzy festiwalu dramat ten "balansuje między krytycznym studium religijności a historią odkupienia".
"Ten film wręcz poraża dojrzałością"
Hausner podjęła próbę przedstawienia fenomenu francuskiego sanktuarium, jednego z głównych miejsc pielgrzymek katolików, odwiedzanego corocznie przez sześć milionów osób - miejsca pełnego ludzi rozpaczliwie pragnących cudu. O Warsaw Grand Prix walczyło 17 obrazów z różnych krajów. Przewodniczącym jury w konkursie był laureat Oscara, kompozytor Jan A. P. Kaczmarek.
- Ten film wręcz poraża dojrzałością warsztatu i dojrzałością myśli - powiedział Kaczmarek dziennikarzom, uzasadniając werdykt. Jessici Hausner nie było na gali. Grand Prix w jej imieniu odebrała Ernestine Baig z Austriackiego Forum Kultury w Warszawie.
Specjalną Nagrodę Jury w Konkursie Międzynarodowym zdobył natomiast film z Kolumbii, "Pasja Gabriela" wyreżyserowana przez Luisa Alberto Restrepo. Jurorzy docenili go za "przedstawienie ludzkiej odwagi w złożonych warunkach konfliktu politycznego w Kolumbii". - Ten film ma w sobie wyjątkową energię - ocenia Kaczmarek.
"Rewers" na wierzchu
My też mamy swojego laureata. Nagrodę FIPRESCI otrzymał polski "Rewers", jako "najlepszy na festiwalu debiut z Europy Wschodniej". Międzynarodowa Federacja Prasy Filmowej zrzeszająca krytyków z całego świata decyzję o nagrodzie dla filmu Borysa Lankosza podjęła jednogłośnie. - "Rewers" to wielowarstwowa, pięknie opowiedziana, stylowa historia, dotycząca spraw ważnych. Znakomite nawiązania do tradycji filmu noir. Ponadto wspaniałe, czarnobiałe zdjęcia - uzasadniała Mehlis Behlil z FIPRESCI.
Pozostałe filmy nagrodzone w tegorocznej edycji WMFF: "Siedem minut w niebie" (Izrael, reż. Omri Givon) - nagroda w Konkursie 1-2 (konkursie dla pierwszych i drugich pełnometrażowych filmów fabularnych w dorobku ich reżyserów)
"Wschodnie zabawy" (Bułgaria, reż. Kamen Kalev) - równorzędna nagroda w Konkursie 1-2
"Czyściec" (Meksyk, reż. Roberto Rochin Naya) - nagroda w Konkursie Wolny Duch
"Zły dzień na wędkowanie" (Urugwaj, reż. Alvaro Brechner) - równorzędna nagroda w Konkursie Wolny Duch
"Disco i wojna atomowa" (Estonia, reż. Jaak Kilmi i Kiur Aarma) - nagroda w Konkursie Filmów Dokumentalnych
"Być kimś innym" (Hiszpania, reż. Sergio Oksman) - nagroda w Konkursie Filmów Krótkometrażowych. W niedzielę późnym wieczorem ogłoszony zostanie tytuł filmu, który otrzymał Nagrodę Publiczności. Chociaż ostatnie projekcje odbędą się w niedzielę, my pokusiliśmy się już o podsumowanie tegorocznej edycji WFF:
Kilka naprawdę bardzo dobrych filmów, sporo niezłych, sporo „do obejrzenia” i parę spektakularnych pomyłek – to bilans kończącego się w niedzielę 25 Warszawskiego Festiwalu Filmowego. W ośmiu sekcjach można było obejrzeć ponad 250 filmów z 57 krajów świata. Większość z nich nigdy nie trafi do regularnej dystrybucji, a część znajdzie się w repertuarze tylko kin studyjnych. WFF jest więc często niepowtarzalną okazją, żeby zapoznać się z osiągnięciami kina tureckiego, rumuńskiego czy argentyńskiego. Co jednak nie znaczy, że zawsze warto, co pokazały chociażby „Jaffa”, „Mężczyźni na moście” czy „Plac zabaw”: filmy nudne, fatalnie zrealizowane i zwyczajnie męczące.
Na drugim biegunie znalazły się produkcje, które zapewne bez problemów znajdą u nas dystrybutora: lekkie, zgrabne i całkiem inteligentne historyjki o miłości i innych, raczej mało poważnych, nieszczęściach. „To nie jest zwykły film o tym, jak chłopak spotyka dziewczynę” – mówi narrator na początku „500 days of Summer” i taka ambicja przyświecała zapewne również twórcom „Gigantic”, „Adama” i „Upperdoga”.
W „500 days of Summer” nieśmiały romantyk Tom spotyka lekko niezrównoważoną, za to przeuroczą Summer (Zooey Deschanel), która nie wierzy w stałe związki, a on stara się ją przekonać, że jednak warto. W „Gigantic” nieśmiały i bardzo introwertyczny romantyk Brian spotyka lekko niezrównoważoną, za to przeuroczą Happy (Zooey Deschanel), która nie wierzy w stałe związki, a on stara się ją przekonać, że jednak warto. Filmy różnią się głównie tym, że bohaterowie mają inaczej na imię oraz tym, że Brian chce zaadoptować chińską dziewczynkę, a Tom nie. Oraz zakończeniem. Ale oglądają się sympatycznie.
W „Adamie” z kolei główny bohater jest jeszcze bardziej introwertyczny – cierpi na łagodną formę autyzmu – a jego partnerką nie jest Zooey Deschanel. Ale również oglądamy film słodko-gorzki i nieprzesadnie lukrowany, czyli wpisujący się we wzór „nie-do-końca-komedii nie-zupełnie-romantycznej”, tak kochanej przez niezależne jury Sundance. „Upperdog” to z kolei norweski film o cierpliwych kobietach i ich mężczyznach po przejściach, w którym jedną z głównych ról – pyskatej polskiej sprzątaczki zakochującej się w wietnamskim chlebodawcy – gra Agnieszka Grochowska.
W cyklu „Mistrzowskie dotknięcie” pojawiły się dwa nie do końca udane eksperymenty znanych reżyserów. Ciekawszy z nich był „Rage” Sally Potter – film o obfitującym w wydarzenia tygodniu w świecie mody. Kilka modelek ginie, demonstranci wdzierają się na wybieg, kariery rosną i upadają – a o wszystkim jedynie opowiadają jego bohaterowie. Cały film to seria monologów bardzo dobrych aktorów (Judy Dench, Steve Buscemi, Jude Law) na tle zmieniającej kolor ściany.
Choć widzowie byli uprzedzeni, że mają do czynienia z „pierwszym filmem z gatunku Nagiego Kina”, nie wszyscy znieśli ten eksperyment. Chyba najwięcej osób opuściło salę podczas „Rage”, a niesłusznie – na miano największego kuriozum festiwalu zasługuje „The Girlfriend Experience” Stevena Soderbergha. Bohaterką tego przeraźliwie manierycznego i pretensjonalnego filmu jest luksusowa call girl (grana przez autentyczną gwiazdę porno Sashę Grey), jej wyjątkowo nudni klienci i chłopak-instruktor fitness. Podobno Grey sama pisała dialogi. Zdecydowanie trzeba było zatrudnić scenarzystę.
Na przeciwnym biegunie sytuuje się fenomenalny „Fish Tank” Andrei Arnold. Rzeczywiście surowy, oszczędny, portretujący swoich bohaterów bez znieczulenia i bez fałszywego współczucia. 15-letnia Mia nie ma w życiu lekko – mieszka z matką i siostrą w blokowisku w Essex, ze szkoły ją wyrzucono, a w jej środowisku łatwiej od kochanej rodziny usłyszeć wiązankę nie nadającą się do druku niż dobre słowo. Nowy chłopak puszczalskiej matki da Mii bolesną, acz przydatną lekcję dorosłości.
Drugi doskonały film pokazany na WFF to „Lourdes” – o niechcianym i nieoczywistym cudzie na pielgrzymce do maryjnego sanktuarium i o tym, jak sobie przemysł pielgrzymkowy z tym nieoczekiwanym darem radzi. A trójkę najlepszych filmów festiwalu zamyka „Moon” ze świetnym Samem Rockwellem: doskonałe science fiction bez potworów z kosmosu, ton laserowej broni i wybuchających planet, za to z paroma ważnymi, choć nienachalnie podanymi pytaniami o tzw. poważne kwestie. I genialną ścieżką dźwiękową.
Źródło: tvn24.pl, PAP
Źródło zdjęcia głównego: materiały dystrybutora