W czasie pandemii statystycznie śpimy dłużej. Gdyby nie to, skutki koronawirusa byłyby jeszcze bardziej katastrofalne - twierdzą amerykańscy specjaliści, którzy przeanalizowali dane od ponad 160 tysięcy ochotników i właśnie opublikowali raport o śnie w czasach koronawirusa.
Narodowa Fundacja Snu (ang. National Sleep Foundation) to pozarządowa organizacja zajmująca się rolą snu. Jej przedstawiciele w corocznych raportach wskazują, że niedobór snu jest publicznym problemem, którego konsekwencją są problemy kardiologiczne oraz psychiczne aż co szóstego mieszkańca USA.
Przez pierwsze miesiące pandemii członkowie organizacji zbierali dane z urządzeń badających długość snu oraz pracę serca 160 tysięcy mieszkańców Stanów Zjednoczonych, którzy zgodzili się przekazywać dane w celach badawczych. Potem dane zbierane do kwietnia 2020 roku zostały porównane z podobnymi badaniami sprzed dwóch wcześniejszych lat. Wnioski?
Naturalny plaster
Pandemia odwróciła widoczny w ostatnich latach trend skracania czasu snu. W kwietniu 2020 roku przeciętna Amerykanka spała 7 godzin, czyli średnio o 20 minut dłużej, niż dwa lata wcześniej. Amerykanin przesypiał 6,5 godziny - statystycznie również więcej o 20 minut.
Najbardziej zmieniły się zwyczaje najmłodszej badany grupy - czyli osób od 18 do 29 roku życia. Aż 41 procent młodych śpi pół godziny dłużej, niż przed pandemią. Długość snu wydłużała się jednak w każdej badanej grupie wiekowej.
Wyraźnie zmniejszyła się też różnica pomiędzy długością snu w czasie tygodnia i weekendu.
- To oczywista konsekwencja tego, co sami dobrze znamy z naszej rzeczywistości. Pandemia sprawiła, że wiele osób pracuje i uczy się z domu, więc może wstawać później - mówi Mateusz Majchrzak, psycholog zajmujący się leczeniem snu.
Zmniejszenie przepaści pomiędzy snem w tygodniu i weekendem wynika z kolei - jak ocenia ekspert - z faktu, że w dobie koronawirusa jest dużo mniej możliwości spędzania wolnego czasu.
- Obserwowane zjawisko w pewnym stopniu kompensuje bardzo negatywny wpływ pandemii na nasze zdrowie. Mniejsza aktywność w ciągu dnia w oczywisty sposób przekłada się na gorszy stan psychiczny i fizyczny - mówi Majchrzak.
Mimo tego zjawiska dane z USA pokazują, że w czasie pandemii jeden ze wskaźników określających ogólny stan organizmu, czyli tętno spoczynkowe, u większości badanych pokazuje lepsze wyniki, niż przed pandemią. Zasada jest taka, że im ogranizm jest w lepszej formie, tym niższe ma średnie tętno w czasie spoczynku.
Średnie tętno spoczynkowe u kobiet od 18. do 29. roku życia spadło w czasie pandemii o 1,2 uderzenia na minutę. Podobnie wygląda to u ich rówieśników. Pozytywne zmiany widoczne są jednak u wszystkich badanych.
- To pokazuje, jak gigantyczny wpływ na nasze zdrowie ma długość snu. Wszyscy skorzystamy, jeżeli zapamiętamy lekcję, której mogliśmy się przyjrzeć w czasie pandemii: na dobrym śnie po prostu nie wolno oszczędzać - podkreśla Mateusz Majchrzak.
Papierek lakmusowy
Autorzy raportu wskazują, że do podobnych wyników dotyczących wpływu pandemii na długość snu doszli niedawno naukowcy badających sen mieszkańców Singapuru.
Różnica jest jednak taka, że - jak czytamy w amerykańskiej analizie - pierwszy raz udało się wykazać obiektywnie korelację pomiędzy długością snu a częstotliwością skurczy serca podczas odpoczynku.
Skąd jednak przekonanie naukowców, że obserwowane wahania tętna spoczynkowego związane są ze snem, a nie innymi czynnikami? Odpowiedź przynoszą dane z maja i czerwca 2020 roku, kiedy w wielu miastach USA (ale też w Polsce) skończyła się pierwsza fala zachorowań, zniesiono część restrykcji sanitarnych. W tych miesiącach długość snu się zmniejszyła, a tętno spoczynkowe proporcjonalnie się podniosło.
"Koronasomnia”
Jesień ubiegłego roku wykazała, że nie dla wszystkich pandemia oznacza lepszy sen. Fińska naukowiec Anu-Kateriina Pesonen w ubiegłym roku udowadniała, że osoby, które straciły pracę lub na skutek pandemii znalazły się w bardzo złej sytuacji zdrowotnej lub materialnej, doświadczały bardzo wyraźnych zaburzeń snu.
Ze zgromadzonych przez nią badań wynikało, że wielu przedstawicieli wpadło w śmiertelnie niebezpieczną spiralę przez problemy. Źle spali, za złym snem pojawiała się depresja, a razem z nią myśli samobójcze.
Dlatego wśród badających osoby w trudnej sytuacji coraz częściej mówi się o koronasomnii (słowo powstało z połączenia słów "koronawirus" i "insomnia", drugie oznacza zaburzenia rytmu snu). Określenie stało się popularne po tym, jak w październiku 2020 roku Christina Pierpaoli Parker, badaczka psychologii klinicznej i medycyny behawioralnej snu na Univesity of Alabama w Birmingham, tłumaczyła w CNN, że jest duży związek między pandemią a zwiększoną bezsennością. Określiła to zjawisko koronasomnią.
Narażeni
Zaburzenia snu są fatalną wiadomością, bo - jak wynika z badań opublikowanych w czasopiśmie BMJ Nutrition Prevention & Health - jego niedobór fatalnie odbija się na naszej odporności.
Na podstawie szczegółowych ankiet przeprowadzonych wśród blisko trzech tysięcy pracowników służby zdrowia (z czego 568 miało już COVID-19 za sobą) wskazano, że bezsenność, zaburzenia snu i poczucie wypalenia zawodowego są powiązane ze zwiększonym ryzykiem zapadania na choroby, również zakażenie koronawirusem.
Respondenci, którzy zgłosili co najmniej trzy objawy zaburzenia snu, mieli o 88 procent większe szanse na zakażenie COVID-19 niż osoby, które nie miały problemów ze snem. Z danych statystycznych wynika, że każda dodatkowa godzina snu w nocy wiązała się z dwunastoprocentowym spadkiem szans na zakażenie. Co ciekawe, dodatkowa godzina snu wynikająca z drzemki w ciągu dnia była związana z około sześcioprocentowym wzrostem szans na zakażenie. Związek ten był jednak inny w zależności od kraju.
Biologiczna ładowarka
W czasie snu organizm przeprowadza wiele procesów, które są kluczowe dla jego kondycji: dochodzi do syntezy białek, naprawiane są mięśnie. Mózg reorganizuje komórki nerwowe, a system glimfatyczny usuwa zbędne substancje.
- Sen sprawia, że mamy lepszą pamięć, zdolności koncentracji i radzenia sobie z problemami. Poprawia naszą zdolność uczenia się i poprawia samopoczucie - wylicza Mateusz Majchrzak, psycholog zajmujący się leczeniem snu.
Dodaje, że w czasie snu rośnie aktywność w obszarach odpowiedzialnych za regulowanie emocji. To właśnie dzięki dobrej pracy ciała migdałowatego regenerowanego w czasie snu lepiej radzimy sobie ze strachem - dzięki czemu lepiej zwalczamy stres. Ale dobrze przespana noc ma też wpływ na inny, bardzo istotny podczas pandemii aspekt naszego zdrowia - czyli BMI.
- W czasie snu regulowane jest poziom hormonów głodu, w tym greliny odpowiedzialnej za poczucie głodu. W czasie snu jej poziom jest naturalnie zmniejszany. Osoby z zaburzonym snem narażone są na głód i - w konsekwencji - nadwagę - wylicza Mateusz Majchrzak.
Dawka minimalna
Większość dorosłych potrzebuje od 7 do 9 godzin snu każdej nocy. Tak przynajmniej wynika z wykresu zamieszczonego w książce niemieckiego chronobiologa Till'a Roenneberg'a pod tytułem "Internal Time".
Chronobiologia zajmuje się badaniem tak zwanych rytmów biologicznych, czyli zjawisk, które zachodzą cyklicznie w organizmach żywych, pod wpływem czynników zewnętrznych (np. pory roku). Okazuje się, że ponad 20 procent populacji powinno spać osiem godzin w ciągu doby. Natomiast 20 proc. powinno spać około siedmiu i pół godziny. Zapotrzebowanie na sen największe jest u dzieci, a potem stopniowo spada.
Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: Pixabay