Kupili razem auto, założyli firmę i w końcu padło pytanie: co z tym ślubem? - Czekaliśmy na ustawę o związkach partnerskich, w końcu wzięliśmy sprawy w swoje ręce - opowiadają nam Jędrzej i Marek. Wymyślili więc "Umowę Partnerską", a funkcję księdza czy urzędnika stanu cywilnego spełnił krakowski notariusz. - Chodziła matka, ojciec w kółko powtarzał: ślub, ślub, ślub. Dopiero do nas dotarło: co myśmy nakombinowali? Otóż, proszę państwa, my się żenimy, znaczy: zamężamy - opowiadają chórem. I podkreślają: w majestacie polskiego prawa, jako pierwsza homoseksualna para w tym kraju, oficjalnie ślubowali sobie miłość, wierność i uczciwość.
- Patrzyliśmy sobie głęboko, prosto w oczy, kiedy recytowaliśmy treść przysięgi. W tle słychać było muzykę klasyczną, wtedy ja delikatnie sięgnąłem po chusteczkę i lawina wzruszenia przeszła po całej sali - opowiada Marek o wydarzeniach sprzed dwóch tygodni, z 9 sierpnia.
Sześćdziesiąt osób: babcie, dziadkowie, rodzice, najlepsi przyjaciele, współpracownicy, nawet nauczyciele z dzieciństwa. Wszyscy słyszeli, jak ślubował Jędrzejowi miłość, przyjaźń i wzajemny szacunek, że czyni go najbliższą osobą, że przyrzeka dzielić się z nim wszystkimi dobrami materialnymi, intelektualnymi i emocjonalnymi i że będzie podtrzymywać, pielęgnować tę więź do końca życia. Jędrzej przyrzekł Markowi to samo.
- Zrobiliśmy to z miłości - zaznaczają. Czyli z miłości zrobili coś, co jeszcze nigdy w Polsce nie udało się żadnej homoseksualnej parze. - No co, wzięliśmy ślub. Jak Polak chce, to potrafi - śmieją się.
Pierwsze takie wesele w Polsce
A że obaj są - jak uparcie zaznaczają - patriotami, wszystko musiało odbyć się zgodnie z polską tradycją. Było więc błogosławieństwo, potem przejazd dorożkami po krakowskim rynku na uroczystą przysięgę, łzy i wreszcie zabawa do rana: z tortem, tańcami, toastami.
Tyle że błogosławieństwo trzeba było połączyć z podpisywaniem dokumentów: rodzice na prośbę Marka i Jędrzeja zrzekli się dziedziczenia ustawowego. - A to przecież jak prawdziwe pobłogosławienie związku - mówią panowie.
Nowożeńcy sami zaprojektowali sobie jednakowe surduty. Na zaproszeniach nie było wprawdzie obrączek, gołąbków, białych sukni, byli za to Bolek i Lolek. - Postanowiliśmy upuścić trochę powietrza. Kiedy odbieraliśmy je w drukarni, było wiadomo, że "Panowie są od Bolka i Lolka". Podobieństwo znajdźcie sami - śmieją się.
W czasie uroczystej przysięgi funkcję księdza i urzędnika stanu cywilnego pełnił notariusz, który wysłuchał wyrecytowanej formuły i potwierdził, że to rzeczywiście Marek i Jędrzej się pod nią podpisali.
Zamiast pierwszego tańca młodej pary był pierwszy taniec gości: Marek i Jędrzej razem poprowadzili poloneza. Potem był też walc - tym razem nowożeńcy zatańczyli z teściowymi.
Oczepin w ogóle nie było. - Moglibyśmy przecież rzucać krawatami, ale tradycja mówi, że kto złapie na oczepinach, ten weźmie ślub w następnym roku. A niektórzy nasi przyjaciele przecież nie mogą brać ślubu, bo są w homoseksualnych związkach, a polskie prawo na to nie pozwala. To zrezygnowaliśmy - opowiadają.
Nie było też obrączek. - Nie chcieliśmy ich. Liczymy, że kiedyś polskie prawo zalegalizuje związki partnerskie. My wtedy nie zrobimy już przecież drugiej hucznej imprezy, bo ślub mamy za sobą. Ale zrobimy obiad dla najbliższej rodziny i wtedy założymy sobie krążki na palce - opowiadają.
"Piękny krakowski bal z przytupem"
- O rety, jak myśmy się bawili! To znaczy wiadomo, że dla nas to był najwspanialszy dzień w naszym życiu, ale i inni podchodzili, zaczepiali, mówili że to najpiękniejsze wesele, na jakim byli - opowiada Marek.
A Jędrzej dodaje: - Koleżanka podeszła już po wszystkim i mówi: piękny krakowski bal z przytupem.
Obaj marzyli o ślubie od dwóch lat, od piątej rocznicy związku. Najpierw kupili razem auto, potem założyli firmę, no i w końcu padło pytanie: to co z tym ślubem? - Czekaliśmy na ustawę o związkach partnerskich, śledziliśmy, co dzieje się w Sejmie. I w pewnym momencie doszliśmy do wniosku, że zwyczajnie możemy nie doczekać takiego dnia, kiedy dane nam będzie wziąć ślub. To postanowiliśmy pomyśleć o wzięciu spraw w swoje ręce - opowiadają.
Najpierw usłyszeli o parze z Wrocławia. Ci postanowili pójść do urzędu i po prostu ujednolicić sobie nazwisko, bo przecież polskie prawo pozwala nam nazywać się, jak chcemy.
Potem zaczęły się sprawy praktyczne: tu wspólne mieszkanie, tam wspólny majątek, kiedyś do drzwi zapukał listonosz i nie chciał dać Markowi przesyłki dla Jędrzeja.
Aż w końcu siedli w kawiarni z heteroseksualnymi przyjaciółmi po ślubie i koleżanka im powiedziała: "Każda para potrzebuje symbolu w związku, momentu, kiedy ślubuje się przy gościach i oni niejako wyrażają swoją obecnością akceptację". Nam to przecież tym bardziej było potrzebne - zaznaczają.
1,5 roku na wymyślenie ślubu
Swój ślub planowali półtora roku. Wymyślili, jak obejść polskie prawo i nie czekać na ustawę o związkach partnerskich. Im i bez niej udało się ślubować sobie nawzajem miłość, wierność i uczciwość.
Najpierw poszli do urzędu stanu cywilnego i poprosili o zmiany nazwisk. Jędrzej dodał do swojego nazwisko Marka, Marek - Jędrzeja. Teraz obaj podpisują się Idziak-Sępkowski. Urzędniczce wytłumaczyli, że drugi człon jest im potrzebny, bo obaj pozostają "w szczególnie ważnych więziach emocjonalnych z osobą noszącą drugie nazwisko i jej rodziną". Ta zgodziła się bez problemu.
Potem szukali prawnika, który nie dość, że przygotuje odpowiednie umowy, to jeszcze weźmie udział w uroczystości i stanie na miejscu księdza czy urzędnika stanu cywilnego. - Tyle że akty notarialne napisane są chłodnym językiem prawniczym, kojarzącym się bardziej z zakładaniem spółki cywilnej. Nie ma tu odwołań do takich wartości jak miłość, wierność, solidarność, wzajemny szacunek i opieka. My kierujemy się dość tradycyjnym systemem wartości. Naprawdę! To, że kochamy inaczej, wcale nie znaczy, że nie kochamy prawdziwie - zaznaczają.
Dlatego powstała "Umowa Partnerska". Stworzyli ją wspólnie. - Dojrzewała w nas długie miesiące. Właściwie napisało ją życie. Ona mówi o tym, co już jest, a nie tylko o tym, co ma być. Notariusze zrobili korektę prawną. Z formalnego punktu widzenia jest to umowa cywilna - oświadczenie, które, w odróżnieniu od aktów notarialnych, może być wygłaszane publicznie - tłumaczą nowożeńcy. - A prawo jest takie, że każdy z umawiających się może złożyć oświadczenie dowolnej treści, a więc też wyznać miłość - dodają.
Ale taka umowa to nie tylko sakramentalne "tak, przysięgam", jak na ślubach w urzędzie stanu cywilnego czy w kościele. Tu nowożeńcy musieli dokładnie wymienić, co sobie ślubują. Na czterech stronach Marek i Jędrzej przyrzekli sobie wierność, solidarność, odpowiedzialność za drugą osobę. - Że nawet jeśli razem coś zepsujemy albo ustanie nasze uczucie, to zawsze będziemy sobie pomagać i kierować się wzajemną troską. O sile tego zobowiązania może świadczyć choćby to, że przyrzekliśmy sobie również pomoc w opiece nad naszymi rodzicami i innymi bliskimi, jeśli ci na starość będą tego wymagać. Albo że jeśli któryś popadnie w biedę materialną lub emocjonalną, drugi zagwarantuje mu przynajmniej połowę swojego majątku - wymieniają.
- Musieliśmy przeczytać umowę na głos, przy wszystkich. Koleżanka tylko potem podeszła i się śmiała: jakby ludzie wiedzieli, co tak naprawdę sobie przyrzekają, biorąc ślub, to pewnie większość zamiast powiedzieć: "tak, kocham, przyrzekam", uciekłaby spod ołtarza - wspominają.
Co po ślubie?
Marek i Jędrzej wiedzą, że mimo iż w majestacie prawa przyrzekli sobie, że się nie opuszczą aż do śmierci, ich uroczystość nie jest prawdziwym zawarciem związku małżeńskiego. Obeszli prawo tak, by ich związek zyskał kształt prawny jak najbliższy małżeństwu, ale nie ma tu pełnej symetrii.
- Mówimy o sobie: partnerzy. Ale oczywiście jak się kłócimy, to pokrzykujemy, wyrażając swoje racje: słuchaj się męża! - śmieją się.
Poza tym, że oficjalnie mężami nie są, nie mają też dwóch małżeńskich przywilejów. Po pierwsze nie udało im się obejść kwestii dziedziczenia bez podatku. Więc jeśli jeden z nich umrze, drugi odziedziczy majątek, ale zapłaci od wszystkiego wysoki procent. Nie będą też mogli mieć wspólnych świadczeń, ubezpieczeń.
- Ale poza tym to mamy większe prawa niż w małżeństwie. Podpisaliśmy ileś tam pełnomocnictw: możemy sprzedawać nawzajem swoje nieruchomości, zakładać sobie konta, brać kredyty na drugiego. Jakbyśmy chcieli, to nawet możemy swoje nerki nawzajem posprzedawać teraz - śmieją się.
Dzięki wspólnemu nazwisku mogą też odwiedzać partnera w szpitalu, jeśli któryś z nich będzie się leczyć.
- Po ślubie, po poprawinach, siedliśmy u nas na podłodze w mieszkaniu. Zaczęliśmy sobie opowiadać o tym, co przeżyliśmy, przypominać kadry z wesela. Śmialiśmy się i płakaliśmy przez całe godziny. Ze szczęścia - zapewniają.
Teraz to, co im się udało, chcą pokazać innym. Zwłaszcza że po weselu rozdzwoniły się telefony z pytaniami: jak to zrobiliście, my też chcemy. Dostali też informacje, że jak tylko się uda, na pewno będą honorowymi gośćmi. - A my wszystkim doradzamy, pokazujemy umowy, próbujemy pomóc. Ludzie biorą sprawy w swoje ręce. Jak ileś par pójdzie naszą drogą, może w końcu coś w sprawie związków partnerskich się ruszy. Życzymy wszystkim młodszym od nas, żeby nie musieli być już tak sprytni i żeby mogli wziąć ślub z kim im się najbardziej będzie podobać - dodają.
Co na to wszystko prawo? - No niestety. Jest to substytut, który - mimo wszystko - jest dalece odmienny od związku małżeńskiego - komentuje w rozmowie z nami Krzysztof Mitoraj z kancelarii prawnej Budnik, Posnow i Partnerzy.
Jak mówi, nawet jeżeli nowożeńcy próbowali zbliżyć się do regulacji formalno-prawnej, która tworzy małżeństwo, to nigdy takiej nie stworzą. Z punktu widzenia prawa, oczywiście. Nawet jeśli wymienią elementy tej regulacji, jak sprawy dziedziczenia, obowiązków, zakazów.
Jak mówi ekspert, każda umowa musi odpowiadać powszechnie obowiązującym przepisom i tzw. "naturze zobowiązania". - No i tu pojawia się kwestia: czy można się zobowiązać, że się kogoś będzie kochać? To sfera, co do której nie da się zobowiązać, bo nigdy nie wiemy, czy się przypadkiem nie odkochamy. Co do zasady notariusz musi się zgodzić na takie postanowienia, stwierdzić, czy one są do zrealizowania - tłumaczy Mitoraj. I dodaje: - Jeśli do notariusza ktoś podejdzie z umową, w której będzie napisane: jutro rano odbędę lot w kosmos i się do tego zobowiązuję, to też wiadomo, że to się nie stanie i notariusz nie powinien pozwolić na podpisanie takiej umowy.
Trudne losy ustawy ws. związków partnerskich
W styczniu zeszłego roku Sejm odrzucił trzy projekty ustaw ws. związków partnerskich: autorstwa PO oraz złożone przez ówczesny Ruch Palikota i SLD. Przed głosowaniem ówczesny minister sprawiedliwości Jarosław Gowin mówił, że projekty są sprzeczne z konstytucją, zaś premier namawiał do ich poparcia. Temat związków partnerskich podzielił polityków nie tylko między partiami, ale też wewnątrz tej samej partii.
Projekty te m.in. dotyczyły prawa dostępu do informacji medycznej o partnerze oraz prawa decydowania o pochówku. Regulowały też m.in. kwestie alimentów, dziedziczenia oraz sprawy majątkowe.
Jak przypomina PAP, w lutym premier Donald Tusk zadeklarował, że jeśli będzie miał przekonanie, że w parlamencie możliwe jest doprowadzenie do "cywilizowanej regulacji" ws. związków partnerskich, pierwszy się w to zaangażuje. Zdaniem premiera obecnie widać jednak, iż powrót do Sejmu z projektami dot. związków partnerskich "oznacza niezwykle barwną awanturę i taką kolejną wojnę domową bez cienia gwarancji, że znajdziemy jakieś sensowne rozwiązanie". Szef rządu ocenił, że "najwyraźniej polski parlament potrzebuje jeszcze trochę czasu, by dojrzeć do takiego konsensusu w tej kwestii".
Autor: Olga Bierut//kdj / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Jakub Jasiukiewicz - Uniwersytet Artystyczny w Poznaniu