"Powstanie Warszawskie" to pierwszy na świecie film fabularny zmontowany w całości z materiałów dokumentalnych. Twórcy opowiadają historię dwóch braci, którą dopisali do autentycznych wydarzeń. To jednak coś więcej niż film - to podróż w czasie do dramatycznych dni 1944 roku, w którą widz wyrusza razem z bohaterami. Ładunku emocjonalnego nie sposób porównać z niczym, co widzieliśmy w kinie. Na ekrany obraz wchodzi 9 maja. Wczoraj miał premierę w Teatrze Wielkim.
Takiego filmu nikt z nas wcześniej nie widział. Pomysł wyszedł od dyrektora Muzeum Powstania Warszawskiego Jana Ołdakowskiego i Piotra Śliwowskiego, kierownika sekcji historycznej placówki i Jana Komasy, który właśnie kończy prace nad "Miastem 44" i mocno "siedzi w temacie".
Punktem wyjścia były czarno-białe fragmenty kronik. Ich odrestaurowanie, a potem "pokolorowanie" było zadaniem karkołomnym. Oryginalne nagrania były też nieme, więc ścieżkę dźwiękową filmu trzeba było w całości stworzyć od początku.
Efekt końcowy tych wszystkich zabiegów jest niesamowity. Zremasterowane (czyli oczyszczone cyfrowo) materiały mają tak ogromny ładunek emocjonalny, że nie sposób porównać go z żadnym z fikcyjnych, najwybitniejszych nawet, wojennych filmów. Podczas projekcji możemy wręcz ulec złudzeniu, że sami uczestniczymy w Powstaniu.
112 tys. klatek i zupa pomidorowa
Już kilka suchych liczb, mówi sporo o ogromie pracy wykonanej przez twórców filmu. Do przejrzenia było 6 godzin oryginalnych kronik z Powstania Warszawskiego, a potem: 1000 godzin konsultacji kolorystycznych, 1200 ujęć, 1440 godzin koloryzacji i rekonstrukcji i 112 000 wybranych klatek. Wreszcie dziesiątki godzin rozmów z zespołem konsultantów ds. militariów, ubioru, architektury, z urbanistami, varsavianistami i oczywiście historykami.
Praca nad materiałem wyjściowym, (a nie były to, jak podkreślają twórcy, negatywy filmów, lecz "kopie kopii"), też była karkołomnym zadaniem. Najpierw nad niemym materiałem pracowali specjaliści czytający z ruchu warg. Tak odtwarzano przebieg rozmów powstańców. Reżyser dźwięku, Bartosz Putkiewicz, spędził w studiu setki godzin, współpracując z kryminologiem. Konieczne było nagranie dźwięków tła i odgłosów, takich jak wystrzały, wybuchy, rozmowy czy odgłosy miasta.
Najtrudniejszą częścią pracy był tzw. restoring, czyli ręczne usunięcie brudów z taśmy, niwelowanie rys oraz uszkodzeń taśmy. Na końcu było kolorowanie, do którego użyto unikalnego oprogramowania stworzonego w Hollywood.
Materiały filmowe użyte w "Powstaniu Warszawskim" były mocno zniszczone, w wielu przypadkach ciężko było dobrać właściwy kolor. - Jest w filmie np. scena, gdy powstańcy ustawiają się w kolejce po zupę. No i mieliśmy problem, chcąc być w każdym szczególe wiernym historycznej prawdzie. Jaka to była zupa? Jeśli pomidorowa, trzeba użyć odpowiedniego koloru. Wszystko trzeba było sprawdzić - opowiadał Piotr Sobociński jr, odpowiedzialny za koloryzację materiałów zdjęciowych (wnuk Witolda i syn Piotra Sobocińskiego).
Całkiem jak w Hollywood
Rasowym kinomanom przyzwyczajonym do wielkich amerykańskich filmów, trudno będzie uwierzyć, że nie jest to hollywoodzka produkcja. Zresztą już po prezentacji pierwszych fragmentów filmu, w ubiegłym roku, dziennikarz "Daily Mail" pisał: "Sceny przykuwają uwagę, jak w najlepszych wojennych filmach z Hollywood. Ale są fragmentami materiału historycznego z Powstania Warszawskiego 1944 roku, wzmocnionego przez nowoczesną kolorystykę i technikę dźwięku".
Z kolei "Washington Post" kładł nacisk na "niespotykaną w wojennych produkcjach wiarygodność". Te opinie wieszczą międzynarodową karierę filmu.
W warstwie fabularnej film to historia dwóch braci: Karola i Witka - operatorów filmujących zryw powstańczy, którzy jednak nie pojawiają się na ekranie. Ich głosy słyszymy tylko z offu. Bo dwaj bohaterowie to postacie fikcyjne - wmontowane niejako w prawdziwe powstańcze kroniki, dla skomentowania sytuacji pokazywanych na ekranie. Ten zabieg nie tylko pozwolił na płynne połączenie historycznych scen w spójną całość, ale sprawił, że film robi wrażenie kręconego w estetyce współczesnego kina. Zachowuje przy tym swój największy atut - dokumentalną prawdę.
Podłożenie do autentycznych obrazów ludzkich głosów i dopisanie dialogów (częściowo odczytanych, a częściowo fikcyjnych, napisanych przez Joannę Pawluśkiewicz i Michała Sufina) sprawiło, że postacie na ekranie naprawdę żyją. Wrażenie jest piorunujące.
Ci, którzy spodziewają się, że "Powstanie..." to wyłącznie martyrologia, krew i łzy, będą zaskoczeni. Ten film ma spore szanse zmienić nasze postrzeganie Powstania, jako przejawu narodowego mesjanizmu, uprawianego przez herosów. Prócz walki, słów o honorze i miłości do ojczyzny, mamy tu bowiem zwyczajne życie zwyczajnych ludzi. Kolejki po zupę, śmiech z dowcipów, dziecięce zabawy, a nawet ślub powstańczej pary. Twórcom chodziło bowiem o to, by młodzi ludzie, którzy będą film oglądać, zrozumieli, że ich rówieśnicy, którzy poszli do Powstania, niczym się nie różnili. I to im się w stu procentach udało.
Tyle nadziei, tyle młodości
Film promuje niezwykły teledysk "Tyle nadziei, tyle młodości" w reżyserii Bartosza Kowalskiego, z piosenką, do której muzykę skomponował Karim Martusewicz, a znakomity tekst napisał Adam Nowak. - Więcej nie potrafiłbym napisać na temat powstania. Te kilkanaście wersów wymagało wielkiej pokory - mówi lider zespołu "Raz, dwa, trzy" w jednym z wywiadów.
Punktem wyjścia dla teledysku były kolorowe materiały z filmu, które połączono z czarno-białymi kadrami współczesnej Warszawy i jej mieszkańców. W teledysku pojawili się także dawni powstańcy, którzy wyraźnie wzruszeni oglądają na ekranie wydarzenia, których byli uczestnikami.
W dniu wejścia filmu na ekrany, ukaże się również książka "Powstanie Warszawskie. Rozpoznani" Izy Michalewicz i Macieja Piwowarczuka. Opowiada o losach tych, których możemy oglądać w filmie, a ich nazwiska poznaliśmy dzięki akcji "Rozpoznaj", zorganizowanej przez Muzeum Powstania Warszawskiego.
Sam obraz "Powstanie Warszawskie", wchodzący w piątek do kin, to jednak coś znacznie więcej niż film - to autentyczna podróż w czasie, do tamtych dramatycznych dni 1944 roku, w jaką widz wyrusza wraz z bohaterami. Warto i trzeba ją odbyć.
Autor: Justyna Kobus/zp / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: materialy prasowe