U mnie w rodzinie nikt tego nie miał. Szok. Całe życie ciężko pracowałem, a tu nagle nie umiem ręki podnieść. Żona zadzwoniła po karetkę. Operacja ratująca życie, potem druga, za dwa dni trzecia. Jeszcze kilka minut i byłoby po mnie. Żyję, bo mam silne serce - opowiada pacjent, któremu zoperowano pękniętego tętniaka aorty brzusznej.
Szpital w Bytomiu przeżywał w sobotę oblężenie. Wykonywano bezpłatne badania przesiewowe, które pozwalają wykryć tętniaki aorty brzusznej i tętnic biodrowych.
Mógł przyjść każdy mieszkaniec województwa śląskiego, który ukończył 50 lat. Przyszło 700 ludzi, ustawiali się w kolejce od godz. 7 rano, chociaż badania miały rozpocząć się dopiero o godz. 10.
Wśród nich cała rodzina Alfonsa Pieca. Dzień wcześniej 65-letni mężczyzna został tu zoperowany i "cudem uszedł z życiem", jak mówi jego żona Alicja. Trafił do bytomskiego szpitala już z pękniętym tętniakiem.
Leżał, dyszał i nie chciał karetki
Tego dnia pan Alfons przycinał gałęzie drzew w ogródku. Ma 65 lat i całe życie ciężko pracował. I nagle zasłabł. Nie mógł podnieść ręki. Pot go oblał. Jakoś zszedł z drzewa, posiedział jeszcze pół godziny na ławeczce i powoli, przez piwnicę, wszedł do domu.
- Wracałam z kościoła. Siostra zawołała mnie przez okno, że Alusiowi coś się stało - opowiada Nina Michalska, szwagierka pana Alfonsa.
Pan Alfons leżał, dyszał i uspokajał kobiety: - Zaraz mi to przejdzie.
Nie chodził do lekarzy. Bronił się, bał. Narzekał na bóle nóg, ale żona, pani Alicja, nie mogła wyciągnąć go na badania.
Tym razem, nie słuchając męża, wezwała pogotowie. Zbadali tętno - bardzo niskie. Okazało się, że to tętniak aorty. Właśnie pękł i krew wylewała się do organizmu. Natychmiast do szpitala na stół, operacja ratująca życie.
43 tętniaki w jeden dzień
Pan Alfons w ciągu kilku dni przeszedł trzy operacje, ostatnią w piątek. Nigdy nie zapomni tego bólu i strachu. - Lekarze powiedzieli, że siedem procent to przeżywa. Mnie brakowało kilku minut do śmierci. Nie miałem już krwi. Całe szczęście, że mam silne serce - mówi nam.
- Tak żeśmy biegli na te badania. Wcześniej nikt nie mógł mnie zmusić do badań profilaktycznych. Ale potem kłopot, operacja, trzeba angażować lekarzy, pieniądze - mówi pani Nina.
Pani Alicja: - Dzieciom też powtarzam, że jak skończą pięćdziesiątkę, żeby się przebadali, bo z mężem było już tragicznie.
Szpital zamierza powtórzyć akcję.
Autor: mag/i/jb / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24 Katowice