Nazywają je stanami kluczowymi, wahającymi się, wahadłowymi, czy swingującymi, fioletowymi, a w amerykańskich mediach najczęściej wyborczym "polem bitwy". Dlaczego w Stanach Zjednoczonych, gdzie mieszka około 240 milionów osób uprawnionych do głosowania, o wyborze najważniejszej osoby w państwie może zdecydować kilka tysięcy osób? Spróbujemy to wyjaśnić.
Już 5 listopada Amerykanie wybiorą swojego prezydenta. Bardziej precyzyjnie, wskażą swoim przedstawicielom - elektorom, którego kandydata oni mają wybrać. Elektorów jest dokładnie tylu, ilu łącznie członków Izby Reprezentantów i senatorów plus trzech z Dystryktu Kolumbii, będącego terytorium federalnym obejmującym stolicę USA - Waszyngton (dystrykt nie ma swoich reprezentantów i senatorów - red.). Dla idących w sondażach niemal łeb w łeb kandydatów każdy taki elektorski głos jest na wagę złota. Żeby zamieszkać w Białym Domu trzeba zgromadzić ich 270 spośród wszystkich 538. Ale jedni mają tego wyborczego złota więcej - np. Kalifornia aż 54 głosy elektorskie, a inni mniej - ogromna powierzchniowo, lecz słabo zaludniona Alaska ledwie 3.
Specyfika stanów i historia ich głosowań wskazuje, że część elektorskich głosów można już teraz, z niemal stuprocentową pewnością, przypisać któremuś z kandydatów. Np. w wymienionej wcześniej Kalifornii od 32 lat w wyborach prezydenckich zwyciężał demokrata, a w Teksasie (40 głosów elektorskich) od 1980 roku górą są kandydaci republikańscy. W każdych wyborach jest jednak kilka stanów, gdzie przewaga jest chwiejna i poparcie przechodzi z jednej partii na drugą. W przypadku siedmiu - Arizony, Georgii, Michigan, Nevady, Karoliny Północnej, Pensylwanii i Wisconsin - przewaga kandydatów była ostatnio najmniejsza. I właśnie o złoto tam leżące walczą szczególnie mocno dzisiejsi konkurenci.
Dlaczego w tej kampanii ciągle słyszymy o Pensylwanii?
Najkrócej - dlatego, że ma najwięcej głosów elektorskich ze wszystkich "swing states" - aż 19. To sprawia, że przygotowania do wyborów przypominają przygotowania do walki "najsłynniejszego sportowca" tego stanu - Rocky'ego Balboa. Kto, wzorem filmowego pięściarza, pierwszy dotrze na 72. stopień jego słynnych schodów w Filadelfii? - W tej chwili przewidywanie wyniku głosowania w Pensylwanii jest jak rzut monetą - mówi w BBC prof. Dan Mallison z Penn State University. - Najpewniej znów będzie bardzo blisko.
"Blisko" jest w sondażach. Na trzy tygodnie przed wyborami Harris popiera tu 48,1 proc wyborców, a Trumpa 47,4 proc - wynika ze średniej sondażowej opracowanej przez projekt 538 sieci ABC News. Różnica jest mniejsza niż przyjmowany w tego typu badaniach błąd statystyczny.
W ostatnim głosowaniu Joe Biden wygrał tu różnicą 82 tysięcy głosów, cztery lata wcześniej Trump miał 44 tysiące głosów przewagi, nie powinno więc dziwić, że dziś kandydaci walczą o każdy głos. To dlatego podczas telewizyjnej debaty Kamala Harris odwoływała się np. do 800 tys. mieszkańców Pensylwanii polskiego pochodzenia. Zabiega o nich również jej kontrkandydat zapewniając ostatnio, że "kocha Polaków" i "nie ma nikogo lepszego". Oboje wiedzą, że to, który z tych przekazów trafi lepiej pod strzechy domów na zboczach gór Pocono, czy przy ulicach Pittsburga, na których powiewają czasem polskie flagi, może przeważyć szalę głosowania w tym stanie, a 19 elektorów może dać im zwycięstwo.
Dużo mocniejszym orężem niż polskość części wyborców jest jednak ekonomia. Mieszkańcy stanu bardziej od innych odczuli ostatni wzrost inflacji - jak pisze BBC, tu np. najszybciej rosły ceny artykułów spożywczych. A ponieważ bardzo zauważalny, szczególnie dla mniej majętnych wyborców, wzrost kosztów życia wiąże się z okresem rządów Bidena, kłopot ma jego obecna zastępczyni. Dlatego pewnie sięgnęła po niebagatelny oręż - podczas wiecu w Pittsburghu poparł ją ciągle bardzo popularny były prezydent Barack Obama.
Gdzie leżą klucze do innych stanów kluczowych?
W Georgii do wzięcia jest niewiele mniej niż w Pensylwanii - 16 głosów elektorskich. France 24 przypomina, że w 2020 roku Joe Biden wygrał tu o ledwie 0,2 proc., co stanowiło jego najmniejszą przewagę w jakimkolwiek stanie. Wystarczyło nieco ponad 12 tys. głosów na 11 milionów mieszkańców. Mniej więcej jedna trzecia tych ostatnich to Afroamerykanie. Jak pisze BBC, uważa się, że cztery lata temu właśnie ich głosy przeważyły. Dziś jednak coraz częściej słyszy się o ich rozczarowaniu rządami Bidena. Czy przekona ich Harris, odwołująca się zarówno do swoich afrykańskich, jaki i azjatyckich korzeni? Na razie przewagą jednego punktu procentowego prowadzi w sondażach Trump (dane 538 ABC News).
W graniczącej z Georgią Karolinie Północnej, po tym jak wyniki ostatniego spisu powszechnego dodały jej jeden głos elektorski, również można zyskać ich 16. Cztery lata temu zwyciężył Donald Trump, i to nieco wyraźniej - bo przewagą 74 tys. głosów. BBC podkreśla, że nie bez przyczyny właśnie tutaj przyjechał na swój pierwszy otwarty wiec po lipcowym zamachu. Na trzy tygodnie przed wyborami, według średniej portalu 538, były prezydent prowadził tu w sondażach stosunkiem 48,3 proc. do 47,3 proc.
Michigan ma o jeden elektorski głos mniej, i w ostatnich wyborach poparł przewagą 150 tys. głosów kandydata demokratów. Jednak i tu ciężko mówić o pewności. Na stan emocji wyborców Stanu Wielkich Jezior może mieć bowiem wpływ np. polityka obecnej administracji (a także zapowiedzi kontrkandydata) w stosunku do Izraela. Jak podkreśla BBC, Michigan ma największy odsetek mieszkańców pochodzenia arabskiego. Zapewne dlatego za marginesie ostatniego wiecu we Flint, Harris spotkała się z liderami arabskiej społeczności stanu i - jak relacjonuje stacja CNN - obiecała z nią współpracować. France 24 zwraca też uwagę na ważny głos robotników - stan słynie z wielkich zakładów samochodowych, a aż 13 proc. zatrudnionych należy tu do związków. Niewielką przewagę sondażową notuje obecnie Harris - 47,8 proc. Według średniej sondażowej Trump może liczyć na 47,1 proc.
Arizona ze swoimi 11 głosami, ale też 600-kilometrową granicą z Meksykiem, znajduje się w centrum wielkich amerykańskich dabat - tak imigracyjnej, jak i aborcyjnej. W tej chwili - przynajmniej sądząc po sondażach - bardziej przekonujący dla wyborców wydaje się Trump - prowadzi przewagą 1,5 punkta procentowego. Stan Wisconsin ze swoimi 10 elektorami przez lata głosował na demokratów. Wyjątkiem był rok 2016, gdy poparł Trumpa, choć - co podkreśla w swojej analizie France 24 - nie przewidywał tego wcześniej żaden sondaż. Obecne dają przewagę Harris - 48 proc. do 47,4 proc. Ostatni stan na naszej liście - Nevada - swoje 6 głosów w ostatnich wyborach oddał demokratom, jednak od tego czasu dużo się zmieniło - dziś średnia sondażowa wskazuje na remis z lekkim wskazaniem - Kamala Harris może liczyć na 47,7 proc., a Donald Trump 47,1. I wszystko się może zdarzyć.
Zwycięzca bierze wszystko
W amerykańskich wyborach od dekad obowiązuje zasada, że "zwycięzca bierze wszystko". W 48 stanach i Dystrykcie Kolumbii wystarczy jeden mały głos przewagi, by wszystkie głosy elektorów z danego stanu trafiły do kandydata, który zwyciężył w głosowaniu. Np. jeśli w Nowym Jorku na jednego kandydata zagłosuje 51 proc., a na drugiego 49, i tak wszystkie 28 stanowych głosów elektorskich trafi na konto zwycięzcy. Wyjątkiem są jedynie Maine i Nebraska, gdzie stosuje się tzw. system dystryktowy, w którym głosy elektorskie przydziela się w dwustopniowym procesie.
Dziś wiele wskazuje, że ten, kto 5 listopada "weźmie wszystko" w Pensylwanii, Karolinie, czy Michigan, 20 stycznia 2025 roku złoży prezydencką przysięgę na Zachodnim Trawniku przed budynkiem Kapitolu.
ZOBACZ TEŻ: Jak zostać prezydentem USA? Poradnik
Źródło: BBC, France 24, CNN, 538
Źródło zdjęcia głównego: SHAWN THEW/PAP/EPA