Wybory do Parlamentu Europejskiego 2024 w Polsce przypadają na gorący polityczny okres - to ostatnia część "wyborczego trójskoku". Jedni walczą o zwycięstwo, inni o przetrwanie, ale każdy ma coś do udowodnienia. O co grają poszczególne partie polityczne?
Z perspektywy polskiej sceny politycznej czerwcowe wybory do Parlamentu Europejskiego to część swoistego wyborczego maratonu. W ciągu niespełna dziewięciu miesięcy już po raz trzeci pójdziemy do urn wyborczych. W październiku zeszłego roku wybraliśmy nowy Sejm i Senat - w konsekwencji tamtej decyzji wyborców doszło do powstania nowego rządu, a szerzej, zmiany układu sił w polskiej polityce. W kwietniu wybraliśmy swoich przedstawicieli do samorządów. Na kampanię do europarlamentu zostało kilka tygodni, bo wybory odbędą się już 9 czerwca. Z ust samych polityków często pada określenie, że taka kumulacja to "wyborczy trójskok", po którym przyjdzie co prawda chwila odpoczynku od kampanijnych emocji - bo wybory prezydenckie odbędą się dopiero za rok - ale będzie to też czas refleksji, podsumowań i ewentualnych rozliczeń. Pozostając w metaforyce sportowej, po długich, wyczerpujących zawodach, gdzie głównymi aktorami byli kandydaci, przyjdzie pora na chłodną analizę pod okiem trenerów, czyli partyjnych liderów.
Oczywiście wspólnym celem każdej partii jest osiągnięcie jak najlepszego rezultatu i zdobycie jak najwięcej mandatów europoselskich, ale każde ugrupowanie ma w tych wyborach coś więcej do ugrania.
CZYTAJ WIĘCEJ: Wszystko o wyborach do Parlamentu Europejskiego
"Wybory najważniejsze dla tych, którzy najmniej mogą"
Profesor Rafał Chwedoruk, politolog z Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego, wskazuje, że nadchodzące wybory są "najważniejsze dla tych, którzy najmniej mogą", wymieniając tu Konfederację, Lewicę i Trzecią Drogę. - Natomiast tak naprawdę dla PiS-u i Platformy to, co obserwujemy, ma drugorzędne znaczenie. Dla Prawa i Sprawiedliwości istotne jest w szerszym wymiarze tylko jedno, czyli utrzymanie statusu formacji numer jeden bez względu na wyniki wszystkich pozostałych ugrupowań - komentuje. I dodaje, że "Platforma Obywatelska z całą pewnością marzyłaby o zamienieniu się rolami z PiS-em, ale raczej w obecnej sytuacji horyzontem oczekiwań partii Donalda Tuska może być kolejne pokazanie skali swojej przewagi nad pozostałymi podmiotami koalicji rządzącej". - Do tego dochodzą jeszcze drobne wewnętrzne kwestie, to znaczy rekompensowanie niektórym politykom ich starań awansem do Parlamentu Europejskiego, a w niektórych innych przypadkach pozbycie się ich, przynajmniej na jakiś czas - dodaje.
Czy grozi nam swoista gorączka wyborczego złota, czyli po prostu przesyt wyborami? Socjolog polityki, doktor habilitowany Wojciech Rafałowski z Uniwersytetu Warszawskiego, autor książki "Kampanie parlamentarne w Polsce. Analiza programów i apeli wyborczych w perspektywie paradygmatu ekspozycji treści", zauważa, że na razie kampania nie nabrała jeszcze odpowiedniego tempa. A to może być spowodowane zmęczeniem społeczeństwa całością tego, co dzieje się na scenie politycznej. - Podejrzewam, że politycy postrzegają sytuację w taki sposób, że nie należy przesadzić z ilością kampanii. Wydaje mi się, że z perspektywy wyborców to jest raczej zmęczenie intensywnym życiem politycznym w ogóle, a nie konkretnie kampaniami, bo w gruncie rzeczy trudno wskazać okres, kiedy jest kampania, a kiedy jej nie ma - zwraca uwagę.
PiS "pogrążone w największym kryzysie w swojej historii"
Prawo i Sprawiedliwość w tych wyborach walczy o to, aby po raz dziesiąty z rzędu osiągnąć najlepszy wynik procentowy i ogłosić się zwycięzcą. O ile przez osiem lat, od 2015 do 2023, za tymi wyborczymi sukcesami szły realne polityczne profity, czyli przede wszystkim utrzymywanie się u władzy, to jesienią zeszłego roku partia musiała odnaleźć się w nowej dla siebie sytuacji. Utraciła władzę, przeszła do opozycji, a to pociągnęło za sobą lawinę komentarzy i domysłów - co dalej z PiS-em i przywództwem Kaczyńskiego? Czy może się rozpocząć, teraz już otwarta, wojna o schedę po nim? Czy dojdzie do rozłamu w obozie Zjednoczonej Prawicy na skutek coraz bardziej kąśliwych komentarzy ze strony przedstawicieli Suwerennej Polski?
Zdaniem profesora Chwedoruka nawet jeśli partia Kaczyńskiego nie zdobędzie procentowo największego poparcia, to temu obozowi politycznemu nie grozi rozpad. - By tak się stało, to sama utrata statusu partii numer jeden przez PiS nie wystarcza, dwucyfrowy wynik musiałaby osiągnąć tutaj Konfederacja. Tylko wówczas mogłyby się pojawić jakieś przesłanki do tego, żeby na przykład część stronników Suwerennej Polski zaczęła odważniej o tym myśleć - wskazuje.
I dodaje, że wybory samorządowe pokazały, iż Prawo i Sprawiedliwość, choć - jak twierdzi - "pogrążone w największym kryzysie w swojej historii" - jest bardzo dalekie od rozpadu i że "wszelkie inne inicjatywy prawicowe, po tylu latach stabilnego i przewidywalnego konfliktu pomiędzy PiS-em a Platformą, trafiają w próżnię". - Więc prawdopodobieństwo tego jest dosyć niewielkie. PiS nie jest w stanie gwarantować tak dużo, jak gwarantował swoim działaczom oraz swoim koalicjantom przez ostatnich osiem lat, ale i tak jest to nieporównywalnie więcej niż bardzo ryzykowna przygoda polityczna w jakiejś nowej formule prawicowej. Zwłaszcza że nie do końca elektoraty PiS-u w swoim trzonie i Konfederacji składają się w spójną całość, którą łatwo można byłoby próbować połączyć - ocenia politolog.
A w czym ten "największy kryzys PiS w jego historii" się przejawia? Chwedoruk wskazuje przede wszystkim na kwestie związane z demografią i z tym, że wyborczą bazę tej partii stanowią osoby starsze, więc upływ czasu nie będzie grał na jej korzyść. - Drugi wymiar dotyczy tego, że olbrzymia część tego, co głosił i robił PiS, zwłaszcza w drugiej kadencji swoich rządów, było trochę obok sposobu myślenia o świecie ludzi, części Polaków i Polek, w tym szczególnie obywateli i obywatelek młodszych i średnich wiekiem. Tutaj Prawo i Sprawiedliwość nie tylko, że nie zyskało tego, na co liczyło, ale i straciło część zwolenników. Po trzecie wreszcie to jest kwestia przywództwa. W naturalny sposób czołowe role w polityce odgrywają politycy z pokolenia 40-,50-latków, czasami - jak w przypadku Platformy i Lewicy - 60-latków, ale już nie z generacji Jarosława Kaczyńskiego, a zawsze, żeby docierać do szerokiego spektrum, trzeba być jakby w jego środku - zwraca uwagę politolog.
Doktor habilitowany Rafałowski zwraca natomiast uwagę na taktykę, jaką w obecnej kampanii przyjęła partia Kaczyńskiego oraz kształt jej list wyborczych. - Prawo i Sprawiedliwość ma bardzo specyficzne listy, niektórzy politologowie określają je jako toksyczne. Z tego powodu, że na pierwszych miejscach mamy często działaczy, którzy w dużej mierze są w jakiś sposób skompromitowani, na przykład Daniel Obajtek, Mariusz Kamiński czy Maciej Wąsik, a na dalszych miejscach są silne kandydatury obecnych europosłów, często bardzo rozpoznawalnych w swoich okręgach, którzy ubiegają się o reelekcję - zauważa. I dodaje, że w przypadku PiS-u "najciekawsze wcale nie będzie to, jaki finalnie uzyska wynik", bo prawdopodobnie będzie to między 31 a 35 procent, ale to, kto konkretnie dostanie się do europarlamentu. - To znaczy, czy obywatele zagłosują przede wszystkim na te wyborcze jedynki, czyli na faworytów prezesa Kaczyńskiego, czy zagłosują na znanych sobie europosłów, którzy przekonają ich swoim dotychczasowym dorobkiem w Parlamencie Europejskim - dodaje.
Podtrzymanie mitu i powrót po dekadzie. O co walczy Tusk i Koalicja Obywatelska
Koalicja Obywatelska w tych wyborach walczy przede wszystkim o dwie rzeczy. W wersji optymistycznej - żeby zająć wreszcie pierwsze miejsce i żeby procentowo wygrać z PiS-em. Takie ewentualne zwycięstwo byłoby nie tylko traktowane w kategorii prestiżowej wygranej z partią Kaczyńskiego, ale stanowiłoby także symboliczny powrót, po dekadzie, do pozycji ugrupowania numer jeden na polskiej scenie politycznej. Dla samego premiera Donalda Tuska byłaby to też swojego rodzaju klamra w jego karierze politycznej - to właśnie wiosną 2014 roku, na krótko przed ustąpieniem z fotela przewodniczącego Platformy Obywatelskiej i objęciem szefowania Radzie Europejskiej, jego partia - wprawdzie minimalnie - ale wygrała wybory, właśnie do Parlamentu Europejskiego. Jak się później okazało, było to ostatnie zwycięstwo przed serią wygranych PiS-u.
W wersji nieco bardziej pesymistycznej - Koalicja Obywatelska gra o to, aby jej ewentualna strata do PiS-u była jak najmniejsza, żeby partia Kaczyńskiego "czuła jej oddech na plecach", a żeby z kolei przewaga nad innymi ugrupowaniami, z którymi tworzy koalicję rządową, była jak największa. Na to wskazuje też profesor Chwedoruk. - Jeśli coś byłoby dla tej partii trudnego, to sytuacja, w której Platforma kolejne wybory jest numerem dwa, a mit Donalda Tuska jako tego, który posiada patent na zwycięstwa nad PiS-em, zacząłby być coraz bardziej wątpliwy. To nie podważałoby przywództwa Tuska, bo to jednak on zwyciężył (w związku z wyborami 15 października - red.), ale w kontekście wyborów prezydenckich bardzo wzmacniałoby Rafała Trzaskowskiego. W naturalny sposób on wtedy wkraczałby w polityczne rankingi przed wyborami jako ktoś, kto potrafi łączyć szerzej niż Donald Tusk - ocenia.
- Taka sytuacja byłaby akceptowalna także dla wielu wyborców, na przykład Lewicy, no a to siłą rzeczy nie wzmocni przywództwa Donalda Tuska, zwłaszcza w długoterminowej perspektywie i wobec czynnika pokoleniowego, od którego w polityce, tak jak niestety w innych dziedzinach życia społecznego, nie uciekniemy. W tym sensie, długofalowo, to nieco bardziej uderzałoby w samego Donalda Tuska niż Platformę Obywatelską, ale krótkoterminowo nie sądzę, żeby tak naprawdę cokolwiek się zmieniło, bez względu na to, czy Platforma wyraźnie przekroczy próg 30 procent czy niekoniecznie - prognozuje ekspert.
Doktor habilitowany Rafałowski, analizując tematykę, na której w kampanii skupia się Koalicja Obywatelska, wskazuje, że to ugrupowanie stawia przede wszystkim na tematy związane z bezpieczeństwem, co - jak dodaje - "kieruje w obecnej sytuacji uwagę w stronę głębszej integracji europejskiej". - Wydaje mi się, że to jest próba zdominowania agendy kampanii właśnie tematyką bezpieczeństwa, co jest zresztą wspierane przez bieżące wydarzenia, jak na przykład sprawa Tomasza Szmydta, która jak najbardziej pokazuje znaczenie kwestii bezpieczeństwa - dodaje.
Trzecia Droga, trzeci egzamin
Czerwcowe wybory to trzeci wyborczy egzamin dla Trzeciej Drogi, politycznego projektu ugrupowań Władysława Kosiniaka-Kamysza i Szymona Hołowni, czyli PSL-u i Polski 2050. Po wynikach obu poprzednich wyborów, parlamentarnych i samorządowych, liderzy ugrupowań wskazywali, że to właśnie wynik ich komitetu był swoistym "game changerem", który decydował o przyszłym układzie sił. - To głosy na Trzecią Drogę są kluczowe i decydują, czy PiS wygrywa wybory i rządzi, czy siedzi na ławce rezerwowych - mówił Kosiniak-Kamysz 7 kwietnia, po ogłoszeniu wyników do sejmików. W przypadku tych wyborów takiej sytuacji nie będzie, natomiast ich wynik może ugruntować pozycję ugrupowania numer trzy, które już zadomowiło się na najniższym stopniu wyborczego podium.
- Taktycznie ta formacja jest koalicjantem Platformy i Lewicy we wszystkich wyborach, a w ostatnich w sposób bardzo spektakularny korzystała z poparcia takich wyborców, którzy wcześniej często głosowali na Platformę, a może i na Lewicę - ocenia profesor Chwedoruk. - Długofalowo trudno sobie wyobrazić, żeby Trzecia Droga ze swoim eklektyzmem, z jednej strony tradycyjnymi strukturami PSL-u i tradycją ruchu ludowego, z drugiej strony nieokreślonym, choć raczej liberalnym formatem otoczenia Szymona Hołowni, była w stanie odbierać liberalnych wyborców Platformy - dodaje. I stwierdza, że w takiej sytuacji "długofalowo chleb dla tej formacji jest na prawicy".
Doktor habilitowany Rafałowski prognozuje, że Trzecia Droga najprawdopodobniej powtórzy wyniki z wyborów parlamentarnych i wyborów samorządowych na poziomach sejmików. Zwraca też uwagę, że Trzecia Droga ma stosunkowo mało europosłów, którzy obecnie starają się o reelekcję i właśnie kwestia rozpoznawalności kandydatów może stanowić dla tej formacji pewien problem. Jego zdaniem najsilniejszą kandydaturą z europosłów Trzeciej Drogi ubiegających się ponownie o mandat jest Róża Thun, przedstawicielka Polski 2050, i to właśnie wokół niej powinna skupiać się kampania tej formacji.
Lewica "walczy o to, żeby podtrzymać swoje miejsce w polityce"
Wybory do Parlamentu Europejskiego mogą okazać się kluczowe dla Lewicy, bo pod takim szyldem do wyborów idą między innymi partia Nowa Lewica, na czele której stoją Włodzimierz Czarzasty i Robert Biedroń, oraz partia Razem. Przedstawiciele tej formacji, komentując rozczarowujące wyniki wyborów samorządowych (tam komitet Lewicy uzyskał niespełna siedem procent głosów), zapowiadali, że na ewentualne rozliczenia przyjdzie czas "po całym cyklu wyborczym".
Profesor Chwedoruk wskazuje, że Lewica przede wszystkim "walczy o to, żeby podtrzymać swoje miejsce w polityce". - Po drugie bardzo wyraźnie widać, że tam wewnętrznie pojawiają się dyskusje, jaki jest realny horyzont oczekiwań, czy obecny model dualistycznego przywództwa się sprawdził, co z partią Razem w kontekście jej większego dystansu wobec Platformy Obywatelskiej - zwraca uwagę politolog.
I dodaje, że akurat dla Lewicy procentowy wynik może stanowić odpowiedź na pytanie o przyszłość tego ugrupowania. - Powrót do poziomu ośmiu czy więcej procent bardzo wzmocni Włodzimierza Czarzastego, natomiast spadek poniżej tych ośmiu procent nasili dyskusje wewnętrzne. Myślę, że wynik wyborów w jakimś sensie wskaże Lewicy horyzont możliwości odnośnie do wyborów prezydenckich - to znaczy, czy można próbować wystawiać kandydaturę bardziej ryzykowną, czy też kogoś bardzo rozpoznawalnego, żeby nie ponosić zbytniego ryzyka - ocenia wykładowca Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego.
Doktor habilitowany Wojciech Rafałowski wskazuje, że Lewica walczy między innymi o to, aby utrzymać swój obecny stan posiadania w Parlamencie Europejskim, ponieważ nawet niewielka liczba mandatów może uratować na przykład środowisko skupione wokół europosła Roberta Biedronia i dawać mu szansę na polityczne istnienie, mimo że formalnie jest ono częścią partii Nowa Lewica. Dodaje, że w tym kontekście miejsce w Parlamencie Europejskim byłoby traktowane jako "bezpieczna przystań", a także źródło finansowania dla tego środowiska.
"Skromny beniaminek" albo "znaczący byt". O to walczy Konfederacja
Swoje cele w tych wyborach ma także Konfederacja.
Według profesora Chwedoruka "dla tej partii to jest jedna z ostatnich szans na to, żeby dokonać skoku" powyżej obecnego poziomu notowań, ale - jak dodaje - "to cały czas jest dystans względem progu wyborczego, który każe patrzeć za siebie". - I kiedy, jeśli nie teraz Konfederacja - w olbrzymim stopniu warunkowana ambiwalentnymi odczuciami istotnej części społeczeństwa wobec ukraińskiej polityki względem Polski - miałaby na tym nie zyskać? - dodaje. I wskazuje, że istotny wpływ na wynik tego ugrupowania może mieć także sytuacja gospodarcza.
- Albo Konfederacja po tych wyborach dalej będzie skromnym beniaminkiem polskiej polityki, który od czasu do czasu będzie odgrywał jakąś rolę, ale przed każdymi wyborami do Sejmu będzie musiał trwożnie liczyć procenty, albo stanie się na tyle znaczącym bytem, że nikt, zwłaszcza na prawicy, żadnych kalkulacji w oderwaniu od Konfederacji na przyszłość nie będzie mógł prowadzić, a ta formacja będzie pewna swojej obecności w polskiej polityce, nawet jeśli w pojedynczych wyborach będzie uzyskiwała niższe rezultaty od oczekiwanych - twierdzi politolog.
Doktor habilitowany Wojciech Rafałowski dodaje, że Konfederacja "to jedyne w Polsce ugrupowanie, które jest otwarcie i wprost eurosceptyczne". - Bo Prawo i Sprawiedliwość jest zdystansowane do Unii Europejskiej, ale generalnie mówi, że członkostwo jest potrzebne, tylko "na naszych warunkach". Natomiast Konfederacja jest właściwie we wszystkim na "nie" i się wyraźnie buntuje - wskazuje i ocenia, że w takich wyborach jak te europejskie, gdzie o wyborczym wyniku decydują przede wszystkim twarde elektoraty, to ugrupowanie może zyskiwać poparcie.
Także profesor Chwedoruk, komentując specyfikę wyborów do Parlamentu Europejskiego, określa to jako "festiwal żelaznych elektoratów i doskonale znanego, osłuchanego repertuaru". - Trochę tak jest, że politycy głównych partii często mieli tendencję traktowania wyborów do Parlamentu Europejskiego jako swoistego sondażu opinii publicznej, przystanku po drodze między tym, co jest esencją polityki, czyli wyborami sejmowymi - dodaje.
Źródło: tvn24.pl