- Sąd nie miał zbyt dużego pola manewru, ponieważ nie karząc byłych policjantów za to, co zrobili, jakby dawał przyzwolenie na to, co się działo - mówił w "Faktach po Faktach" ojciec zmarłego Igora Stachowiaka, Maciej Stachowiak. Komentował w ten sposób piątkowy wyrok sądu w sprawie czterech byłych policjantów, którzy brali udział w zatrzymaniu jego syna 15 maja 2016 roku. Wojciech Bojanowski, autor reportażu "Superwizjera" na ten temat zauważył, że "to jest sytuacja, w której mógłby się znaleźć każdy z nas".
Igor Stachowiak zmarł we wrocławskim komisariacie 15 maja 2016 roku po tym, jak kilkukrotnie był rażony paralizatorem w trakcie przesłuchań.
W piątek czterech byłych policjantów, którzy pona trzy lata temu brali udział w zatrzymywaniu Igora Stachowiaka, zostało skazanych na wyroki bezwzględnego więzienia. Najwyższy wymiar kary wyznaczono Łukaszowi R., który wobec 25-latka użył paralizatora. Skazano go na dwa lata i sześć miesięcy pozbawienia wolności. Były policjant ma też zapłacić 15 tysięcy złotych na rzecz rodziny zmarłego mężczyzny i 30 tysięcy złotych kosztów sądowych.
Trzech pozostałych oskarżonych - Paweł G., Paweł P. i Adam W. - także zostało uznanych za winnych. W więzieniu mają spędzić po dwa lata. Mają także - zgodnie z wyrokiem sądu pierwszej instancji - zapłacić po 10 tysięcy złotych rodzinie 25-latka i po 31 tysięcy złotych kosztów sądowych.
Maciej Stachowiak: to nie jest ten wyrok, którego byśmy oczekiwali
O piątkowym wyroku rozmawiali w "Faktach po Faktach" ojciec zmarłego Igora - Maciej Stachowiak - i Wojciech Bojanowski, autor reportażu "Superwizjera", który przedstawia kulisy śmierci Igora.
Stachowiak zapytany, czy przyjmuje wyrok z satysfakcją, powiedział, że "z jakąś satysfakcją na pewno", ale dodał, że "to nie jest ten wyrok, którego byśmy oczekiwali, myślę, że on jest za łagodny".
- Tak naprawdę sąd nie miał zbyt dużego pola manewru, ponieważ nie karząc byłych policjantów za to, co zrobili, jakby dawał przyzwolenie na to, co się działo - ocenił.
- Oczywiście jestem zadowolony, że ten wyrok został zwiększony przez sędziego - mówił dalej ojciec zmarłego Igora, odnosząc się do faktu, że sąd orzekł wyrok wyższy, niż domagała się tego prokuratura.
"Pierwszy krok na drodze do ukarania winnych tej niepotrzebnej śmierci"
Maciej Stachowiak pytany był, jakie on i jego rodzina podejmą dalsze kroki w sprawie śmierci syna.
- Walczymy dalej, to jest dopiero pierwszy krok na drodze do ukarania winnych tej niepotrzebnej śmierci - mówił. Przypomniał, że w poznańskiej prokuraturze dalej badane są wątki w związku ze śmiercią jego syna - to czy czterech policjantów przyczyniło się do nieumyślnej śmierci Igora Stachowiaka.
- Czekamy na rozwój i zakończenie tego śledztwa (...), czekamy aż te zarzuty będą dużo mocniejsze, czyli mówimy tutaj o nieumyślnym spowodowaniu śmierci - podkreślił.
Maciej Stachowiak zapytany, czy przez trzy lata od śmierci syna usłyszał ze strony policji słowo "przepraszam", odpowiedział: "absolutnie nie". Dopytywany, czy chciałby je usłyszeć, uznał je "w tej chwili za zbyteczne". - To nie są normalne okoliczności śmierci. (...) To niestety wraca i będzie chyba wracało do końca życia - powiedział.
Bojanowski: to jest sytuacja, w której mógłby się znaleźć każdy z nas
Wojciech Bojanowski, mówiąc o sprawie Igora Stachowiaka, zauważył, że "to jest sytuacja, w której mógłby się znaleźć każdy z nas". Przypominał, że młody mężczyzna został zatrzymany przez wrocławskich policjantów ze względu na to, że był podobny do kogoś, kto był przez nich poszukiwany.
Jak wskazywał dziennikarz, istotą tej sprawy jest to, że "w pewnym momencie policja wzięła odpowiedzialność za tego człowieka i on już z tego komisariatu nie wyszedł żywy".
Bojanowski: do dzisiaj prokuratura nie odpowiedziała wprost czy ci policjanci przyczynili się do jego śmierci czy nie
Bojanowski zwracał uwagę że piątkowy wyrok dotyczył "tylko i wyłącznie w tej sytuacji, do której doszło w toalecie komisariatu we Wrocławiu, czyli do przekroczenia uprawnień i do znęcania się". To właśnie toalecie wrocławskiego komisariatu - jak wnika z nagrań z kamery zamontowanej na policyjnym taserze, do których dotarł dziennikarz - Igor Stachowiak był rażony prądem.
- Zaraz po tym Igor wybiega z tej toalety i trafia do pokoju zatrzymanych, gdzie było jeszcze kilka osób, na podstawie których relacji odtwarzałem, co się wtedy dzieje. Te osoby zostają wyproszone, Igor zostaje sam na sam z policjantami. Wiemy, że dochodzi do szarpaniny i wiemy, że w wyniku tego, co się tam stało, Igor przestaje oddychać - relacjonował wydarzenia z 15 sierpnia 2016 roku.
Jak mówił dziennikarz, "do dzisiaj prokuratura nie odpowiedziała wprost czy ci policjanci przyczynili się do jego śmierci czy nie". - Ja bym chciał, żebyśmy żyli w takim kraju, gdzie każdy może czuć się bezpiecznie (...) chciałbym mieć takie poczucie, że instytucja, do której powinniśmy mieć możliwie najwyższe zaufanie, żeby policja potrafiła sama się oczyścić - stwierdził. - Ja bym chciał takiej policji, która, gdyby dzisiaj doszło do takiej trudnej sytuacji, potrafiła tą sytuacją zarządzić, potrafiła z tą sytuacją sobie poradzić - dodał.
Maciej Stachowiak: ta sprawa nigdy nie ujrzałaby światła dziennego
Maciej Stachowiak został zapytany, czy wyobraża sobie jak potoczyłyby się losy badania sprawy śmierci jego syna, gdyby film z policyjnego tasera nie ujrzał nigdy światła dziennego. - Jestem przekonany, że ta sprawa nigdy nie ujrzałaby światła dziennego - ocenił.
- Do dzisiaj nie jestem w stanie obejrzeć go w całości, jak mogę to odwracam głowę - mówił o tym, co widać na nagraniu.
Jednocześnie przyznał, że dopiero po emisji reportażu "Superwizjera", w którym nagranie zostało pokazane, "sprawa nabrała tempa".
Autor: mjz/adso / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: PAP/Maciej Kulczyński