W Sądzie Okręgowym w Warszawie ponownie ruszył proces Karla P., Amerykanina oskarżonego o zabójstwo matki. W ubiegłym roku mężczyzna został skazany na 25 lat więzienia, choć zwłok kobiety nigdy nie znaleziono. Oskarżony miał udusić matkę poduszką, a ciało poćwiartować i wrzucić do Wisły. Mężczyzna domaga się zwolnienia z aresztu.
Nieprawomocny wyrok w tej sprawie zapadł w lipcu ubiegłego roku. Sąd Okręgowy w Warszawie uznał, że 28-letni dziś Karl P. jest winny zabójstwa matki i skazał go na 25 lat więzienia. Proces, który toczył się w warszawskim sądzie, był poszlakowy. Ciała kobiety szukały w Wiśle polskie służby, którym pomagali agenci Federalnego Biura Śledczego (FBI), ale zwłok dotąd nie odnaleziono.
Wkrótce wpłynęła apelacja od wyroku. Złożyła ją zarówno prokuratura, która nie zgodziła się z wysokością wymierzonej kary, jak i pełnomocnik oskarżyciela posiłkowego oraz obrońca P. W czerwcu tego roku w Sądzie Apelacyjnym w Warszawie wydano orzeczenie w tej sprawie. Apelacja uchyliła wyrok sądu pierwszej instancji i przekazała sprawę Amerykanina do ponownego rozpoznania przez Sąd Okręgowy w Warszawie, wskazując na "nienależytą obsadę" sądu pierwszej instancji. Chodziło o jednego z sędziów, który miał zostać nieprawidłowo powołany.
Twierdzi, że matka spakowała się i wyjechała
Sprawa wróciła na wokandę we wtorek. Prokurator Maciej Nowicki ponownie odczytał akt oskarżenia, w którym zarzucił P., że w nocy z 31 marca na 1 kwietnia 2020 roku, działając w zamiarze bezpośrednim, zabił swoją matkę Gretchen. Zarzucił również oskarżonemu, że przywłaszczył karty płatnicze ofiary i włamał się do jej kont bankowych.
Oskarżony zapytany we wtorek o to, czy przyznaje się do tych czynów, odpowiedział: - Absolutnie nie.
I złożył przed sądem niemal 2,5-godzinne wyjaśnienia, w których nie przyznawał się do winy. - Jak możecie oskarżać mnie o zabójstwo, kiedy nie możecie udowodnić śmierci? - dopytywał. - Nie uznaję wiarygodności oskarżenia. Nie ma dowodów na potwierdzenie zarzutów. Wycofałem wszystkie moje zeznania, które złożyłem w 2021 roku FBI oraz prokuraturze po przeprowadzeniu ekstradycji - tłumaczył przed sądem.
Oskarżony potwierdził tylko te wyjaśnienia, które składał przed CBŚP na lotnisku w Gdańsku. Przypomniał, że wskazywał w nich wówczas, że nie wie, co się działo z jego matką. Przyznał, że doszło między nimi do nieporozumienia co do zaręczyn i jego osobistych planów życiowych.
- Z powodu tych nieporozumień moja matka spakowała się i opuściła mieszkanie (na Żoliborzu - red.), które wynajmowaliśmy. Od tego czasu nie utrzymywaliśmy żadnego kontaktu - podtrzymywał. Według jego wersji wydarzeń, po kilku miesiącach od wyjazdu matki, odbył krótką rozmowę z siostrą ze Stanów Zjednoczonych. - Źle zrozumiała moje wypowiedzi z powodu złego połączenia. Połączenie było złej jakości, bo moja siostra prowadziła samochód poza miastem. Z powodu tego nieporozumienia M. złożyła zawiadomienie do FBI - wyjaśnił.
Jego zdaniem po sześciu miesiącach po powrocie do USA, skontaktował się z siostrą, żeby potwierdzić śmierć matki i upłynnić jej majątek. - Jedyny sposób, żeby to przeprowadzić, było potwierdzenie jej morderstwa. Dziś go nie potwierdzam. Osobiście myślę, że to była teoria spiskowa, a cały proces to oszustwo - zaznaczał. Według niego "trzy i pół roku roku tej sprawy to strata czasu".
- Odmawiam uznania, że moja matka nie żyje. Jednocześnie odmawiam tego, że wasz rząd twierdzi, że moja matka nie żyje, skoro nie ma na to dowodu - mówił.
"To nie jest kradzież, bo miałem dostęp do tych kart"
P. odniósł się także do drugiego zarzutu dotyczącego kradzieży pieniędzy. - Razem z matką mieszkałem w Polsce przez około trzech i pół roku. W tym okresie dała mi dostęp do tych kart. Byłem odpowiedzialny za obsługę jej banków przez Internet, pomagałem jej w dokonywaniu przelewów. Matka wysyłała mnie do sklepów, żebym robił zakupy i dlatego podawała mi PIN-y do tych kart. To nie jest kradzież, bo miałem dostęp do tych kart - uzasadniał. Dodał, że matka nigdy nie narzekała ani nie składała zawiadomień o nadużyciach w tym zakresie.
Oskarżony stwierdził, że nie ma dowodów na morderstwo ani na kradzież. - W związku z tym domagam się natychmiastowego zwolnienia z aresztu i aby ta sprawa została zakończona, a oskarżenie oddalone - podnosił.
Przypomniał, że w poprzednim akcie oskarżenia zaznaczano, że "jest zbyt niebezpieczny dla Polski". - To dlaczego mnie tu ściągnęliście? Jestem produktem Ameryki, jeśli nie podoba wam się ten produkt, to zwróćcie go z powrotem. Składałem wnioski do rządu, do instytucji o deportację z Unii Europejskiej i o usunięcie obywatelstwa. Nie mam potrzeby tu mieszkać - stwierdził, dodając, że przez trzy lata nie uzyskał odpowiedzi na swoje prośby. - Nie mogę mieszkać w kraju, gdzie jest taki rząd - dodał.
Żądał natychmiastowego zakończenia sprawy. Przypomniał, że ciało było szukane w Wiśle przez 18 miesięcy, ale nie znaleziono żadnych szczątków.
Zdaniem P. nie ma też bezpośrednich świadków zbrodni. Przyznał, że dochodziło do nieporozumień między nim a matką, ale w momencie jej zaginięcia - w kwietniu 2020 roku - "miała złamane serce", dlatego nie chciała kontaktować się ze znajomymi. - Najwidoczniej nikt nie wie, gdzie ona się znajduje - podtrzymywał i przypomniał, że szukano jej w Polsce, podczas gdy ma ona - podobnie jak on - potrójne obywatelstwo: polskie, amerykańskie i szwajcarskie. A jej paszport był jeszcze ważny w tym roku.
Wskazywał też, że matka lubiła podróżować, a "jej zachowanie może być dziwne, bo sama jest dziwna". - Lubiłem matkę, nie jest moją ulubioną osobą na tej planecie, ale jest w pierwszej dziesiątce najbliższych mi osób - mówił.
Zagadka zniknięcia Gretchen P.
Z ustaleń śledztwa wynikało, że w listopadzie 2016 roku Gretchen P., wraz z synem zamieszkała na Żoliborzu. 31 marca 2020 roku wszelkie kontakty Gretchen ze znajomymi urwały się. Na jej kontach społecznościowych były zamieszczane sugerujące aktywność wpisy, ale różniły się one stylem od wcześniejszych. 4 kwietnia 2020 roku na Facebooku pojawił się wpis, że kobieta ma przebywać w USA. W tym czasie już nie żyła.
Jak informowała wcześniej Prokuratura Okręgowa w Warszawie, Karl P. w nocy z 31 marca na 1 kwietnia 2020 roku zabił matkę, dusząc ją poduszką. "Następnie dokonał zakupu narzędzi - piły ręcznej, taśmy naprawczej, folii malarskich oraz metalowej siatki ogrodzeniowej. Podejrzany rozczłonkował ciało swojej matki w mieszkaniu na warszawskim Żoliborzu. Następnie jego części owinął siatką ogrodzeniową. Rozczłonkowane ciało matki podejrzany zrzucił z mostu do Wisły w okolicach Nowego Dworu Mazowieckiego" - przekazywała prokuratura.
21 maja 2021 roku P. został zatrzymany w Stanach Zjednoczonych i przekazany do dyspozycji polskich organów ścigania.
Proces ruszył pod koniec grudnia. Na pytanie sądu, czy przyznaje się do popełnienia zarzucanego czynu, oskarżony odpowiedział wówczas, że "stosunkowo". - Jeśli dostanę ofertę do negocjacji co do przyznania się, mogę się przyznać - mówił w sądzie. Potem zaznaczył, "że jest odpowiedzialny za zniknięcie matki" oraz że "pochował ciało w rzece". - Sprawiłem, że kopaliście tę rzekę przez 20 miesięcy na nic - kpił.
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Katarzyna Kędra / tvnwarszawa.pl