Pierwsze warszawskie podziemne kanały były budowane już w XIX wieku. Zostały wykonane z cegły na zaprawie cementowej i rur krzemionkowych. Tworzyły rozbudowaną sieć i przyjmowały ścieki bytowe, przemysłowe oraz wody opadowe. Te trafiały otworami bezpośrednio do Wisły. Co kilkadziesiąt metrów instalowane były wpusty burzowe, które zbierały wodę deszczową.
Niezwykle ważną rolę kanały spełniły podczas Powstania Warszawskiego. W pierwszych dniach walki nie brano pod uwagę ich użycia. Powstanie miało potrwać zaledwie kilka dni. Kiedy działania wojenne się przedłużały, kanały zaczęły być wykorzystywane do łączności, a także transportowania broni i amunicji pomiędzy oddziałami. W końcowej fazie walk ewakuowano nimi żołnierzy oraz mieszkańców z upadających pod naporem Niemców dzielnic.
Dzięki uprzejmości Miejskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji mogliśmy na chwilę zejść do wnętrza jednego z takich kanałów. Weszliśmy do niego przez właz na ulicy Karowej tuż obok Hotelu Bristol. Kanał został wcześniej przepłukany i przewietrzony. W kaskach ochronnych poruszaliśmy się gęsiego, przez kilkadziesiąt metrów w kierunku Krakowskiego Przedmieścia.
We wnętrzu panuje duchota i nieprzyjemny zapach. Słychać jedynie szum spływającej w korytach wody opadowej. Doszliśmy do komory burzowej, gdzie można stać w pozycji wyprostowanej, jest ponad dwa metry wysokości. To tutaj powstańcy mogli odpocząć podczas kilkugodzinnej wędrówki.
4,5 tysiąca osób przebiło się do Śródmieścia
Jak wyjaśnił towarzyszący nam podczas wycieczki Rafał Brodacki, pracownik działu historycznego Muzeum Powstania Warszawskiego, ten konkretny korytarz był używany głównie podczas ostatnich dni obrony Starego Miasta, które ostatecznie skapitulowało 2 września.
- 28 sierpnia rozpoczęła się ewakuacja. Ludzie, którzy schodzili do kanału częściowo ewakuowali się do Śródmieścia, a częściowo na Żoliborz. Jednak sama ewakuacja przebrała na sile 1 i 2 września. Stare Miasto było wtedy sukcesywnie otaczane przez Niemców - mówił Brodacki.
Kanałami do Śródmieścia, pod Krakowskim Przedmieściem przeszło wtedy około 4,5 tysiąca osób. - Do kanału wchodzili na placu Krasińskich i wychodzili przy skrzyżowaniu Nowego Światu i Wareckiej. Pod ziemię wchodzili pod ostrzałem nieprzyjaciela. Do wyjścia przy Nowym Świecie szli przez około 3,5 godziny - opowiadał historyk.
Kilkugodzinna podróż
Kto orientuje się w topografii Warszawy, ten wie, że plac Krasińskich i Nowy Świat dzieli niewielka odległość, niespełna dwa kilometry. Spacer górą zajmuje spokojnym tempem około 15 minut. Ale przemieszczanie się kanałami było ekstremalnie trudne i bardzo wymagające fizycznie. Podziemne korytarze miały różną wielkość. Te najmniejsze, wykorzystywane przez powstańców, mierzą zaledwie 110 centymetrów wysokości i 60 centymetrów szerokości. Ewakuujący się warszawiacy poruszali się po ciemku, brodząc po kolana w ściekach.
- My, teraz jesteśmy ubrani w uprzęże, mamy światło z telefonów i latarek, nad naszym bezpieczeństwem czuwają wykwalifikowani pracownicy. Powstańcy byli po miesiącu ciągłej walki, potwornie zmęczeni, głodni, często byli też ranni. Nieśli ze sobą amunicję, resztki broni, wszystko, co mogłoby się przydać do walki - podkreślił przewodnik.
Uciekający ze Starego Miasta żołnierze przechodzili pod częścią kontrolowaną przez okupanta.
- Niemcy zorientowali się, że powstańcy są w kanałach. Robili wszystko, aby jak najbardziej to poruszanie się kanałami utrudniać. Przez otwarte włazy wrzucali granaty, wsypywali karbid, który w reakcji z wodą tworzy acetylen - bardzo duszący i łatwopalny gaz. Próbowali też piętrzyć wodę, wlewali ropę, którą podpalali. To wszystko sprawiało, że kanały przestawały być czynne na wiele godzin - wskazał Rafał Brodacki.
Najpierw uzbrojeni powstańcy, potem reszta
Przy przeprawianiu się kanałami panowały ściśle określone zasady. - Żołnierz musiał posiadać specjalną, imienną przepustkę wystawioną przed dowództwo powstania na Starówce. Włazu pilnowała żandarmeria pod dowództwem kapitana Władysława Kozakiewicza "Barry'ego" - mówił przewodnik. - Zasady były takie: najpierw wchodzą żołnierze uzbrojeni, potem żołnierze nieuzbrojeni, a potem reszta, jeśli zdążą - dodał.
Ewakuowane grupy zabezpieczało zazwyczaj dwóch kanalarzy. Jeden szedł z przodu, jako przewodnik, drugi z tyłu pilnował, aby grupa za bardzo się nie rozeszła. Dbali o to, żeby przemieszczający się kanałem zachowywali się po cichu.
- Kiedy powstańcy docierali do końca kanału mogli dostrzec światło latarki z czerwoną przesłoną. Był to sygnał nadawany przez żołnierza plutonu łączności specjalnych, który siedział przy włazie. Czerwone światełko było informacją o tym, że znajdujesz się na terytorium kontrolowanym przez powstańców. Przewodnik grupy musiał podać hasło, zazwyczaj trudne do wymówienia. Było to zabezpieczenia na wypadek, gdyby kanałami poruszali się Niemcy - wyjaśnił.
Lidia Markiewicz-Ziental, "Lidka", sanitariusza z Batalionu "Zośka" tak wspominała przejście kanałem: "Do kanału wchodzimy tak, ażeby ciężej ranni szli między zdrowszymi. Po kilku godzinach morderczej wędrówki, gdy wreszcie dotarli do Śródmieścia, oślepił nas blask dziennego światła. (...). Idziemy pod górę, pomagając wydostać się rannym. Oszałamia nas cisza i spokój Śródmieścia, dziwne wydają się szyby w oknach i ludzie spokojnie przemierzający ulice (…). Świat, w którym znaleźliśmy się, jest tak inny, że wydaje się nam zupełnie nierealny".
Ewakuacja powstańców ze Starego Miasta została zakończona rano 2 września. Niemcy zajmowali kolejne fragmenty dzielnicy, a główny właz przy placu Krasińskim zasypały elementy zbombardowanego budynku.
Autorka/Autor: Dariusz Gałązka
Źródło: tvnwarszawa.pl, Muzeum Powstania Warszawskiego
Źródło zdjęcia głównego: tvnwarszawa.pl