Był 6 września 1931 roku, gdy 25-letnia Judyta Schriftgisser na przystani w Płocku wkroczyła na pokład parostatku Warszawa. Rejs zaczynała o godzinie 21, chwilę wcześniej pożegnała się z bliskimi i znajomymi. Spieszyła się, bo choć dopiero kończyła kilkutygodniowy wypoczynek we wsi Suchodole, to pogoda już dawno przestała rozpieszczać letników. Chłód i deszcz nie sprzyjał długim pożegnaniom. Poza tym śpieszno było jej do domu, do rodziców, siostry i pracy zecerki.
Z żółtą walizką w dłoni ruszyła do wskazanej na bilecie kajuty. W III klasie czekały na nią cztery inne pasażerki. W kabinie było duszno, towarzyszki podróży też nie przypadły Judycie do gustu. Postanowiła dopłacić do biletu i zwiększyć komfort podróży. Zabrała bagaż i przeniosła się do klasy II.
Najpierw wyszła ona, w ślad za nią on
Parowiec powoli sunął po wodach Wisły, a Judyta nie mogła zasnąć. Postanowiła się przewietrzyć. Było krótko po północy, gdy barman mógł wreszcie zamknąć opustoszały bufet. To wtedy kątem oka dostrzegł ciemnowłosą pasażerkę. Jej widok go zastanowił, bo pogoda nie sprzyjała wpatrywaniu się w gwiazdy. Szybko jednak zajął się ostatnimi porządkami.
Kilka minut później zobaczył jeszcze wojskowego, który szybkim krokiem wszedł na pokład. - Może na papierosa? Może na schadzkę z panienką, która pojawiła się tu wcześniej? - zapewne tak się zastanawiał. Jednak ponownie tylko przez chwilę. W końcu to nie była jego sprawa, a trzeba było iść spać. Nie wiedział, że mógł być ostatnią osobą, która widziała 25-latkę żywą.
Bagaż pozostawiony w II klasie
O godzinie 6 rano parostatek dobił do przystani Vistula, która działała przy moście Kierbedzia. Rozpoczęło się sprzątanie Warszawy, bo wkrótce miała ruszyć w kolejny rejs. Podczas porządków w kajucie II klasy znaleziono walizkę i torbę z kanapkami. Nikogo to zbytnio nie zdziwiło. Roztargnieni pasażerowie nie pierwszy raz pozostawiali coś na pokładzie.
Zgodnie z procedurą bagaż zabezpieczono. Walizka najpierw trafiła do kierownika przystani, a ten polecił umieścić ją w przechowalni.
"Nieznany osobnik" pytał o walizkę
Minęły dwa dni, a po zapomniany bagaż nikt się nie zgłosił. To zdumiało obsługę przystani na tyle, że o sprawie powiadomiono komisariat wodny. Tam w końcu przekazano walizkę, a zaraz potem informację, że o pozostawiony bagaż dopytywał "jakiś nieznany osobnik" w wojskowym mundurze. Mężczyzna został poinformowany o losie pozostawionych rzeczy, ale w komisariacie wodnym nigdy się nie pojawił.
Dwa dni później komisyjnie otworzono walizkę, w środku - oprócz ubrań i innych rzeczy osobistych - znaleziono legitymację Związku Zawodowego Drukarzy Żydowskich. Po nitce do kłębka trafiono do rodziców Judyty Schriftgisser, którzy mieszkali w stolicy przy ulicy Świętojerskiej 28. Matka i ojciec młodej kobiety byli przerażeni. Mieli walizkę córki, ale nie wiedzieli, co przytrafiło się ich dziecku.
"Zagadkowe zaginięcie podróżnej"
Sprawą zajęła się policja. Nie było jednak ciała, a więc nie było zbrodni. Brakowało też świadków, choć na statku było 95 pasażerów. Judytę uznano za zaginioną. "Jedno jest pewne, że panna Judessa była na statku jeszcze tej nocy, kiedy miano zawinąć do warszawskich wybrzeży" - relacjonowali dziennikarze "Expressu Porannego". "Kurjer Warszawski" także opisywał sprawę i snuł hipotezy na temat "zagadkowego zaginięcia podróżnej".
"Rodzi się przypuszczenie, że dokonano nad nią gwałtu i zaduszono ją, a następnie wyrzucono zwłoki do Wisły" - przekazał dziennik. Zdaniem śledczych, kluczowe byłoby przesłuchanie mężczyzny, który dopytywał o bagaż zaginionej. Jednak nie udało się go namierzyć. Przesłuchano załogę statku - bez przełomu dla śledztwa. Próbowano odtworzyć listę pasażerów, ale z 95 nazwisk udało się ustalić tylko część.
Wojskowi i flisacy w kręgu podejrzeń
Żadna z przesłuchanych osób nie wniosła do sprawy istotnych informacji. "Ktoś z współpodróżnych pamięta, że Schriftgisserówna wychodziła w nocy z kajuty" - podali dziennikarze "Kurjera Warszawskiego". Wypytywano też o wojskowego. Problemem okazało się to, że na pokładzie widziano trzech mężczyzn w wojskowych mundurach. Każdy wsiadł na innej przystani, wszyscy dopłynęli do stolicy. Ich nazwisk nie ustalono. Po 25-latce nie było śladu, nie było też żadnego tropu, który przybliżyłby śledczych do rozwiązania tajemniczego losu kobiety.
"Zachodzi obawa, że piękną zecerkę porwali w nocy flisacy, których łódki kręciły się koło statku" - twierdzili reporterzy "Expressu Porannego".
Ciało w Wiśle
16 września o poranku rybacy ze wsi Skierdy znaleźli zwłoki topielicy. Opis pasował do zaginionej pasażerki Warszawy.
Jak relacjonował "Express Mazowiecki", "pobieżne oględziny nie wykazały oznak gwałtownej śmierci". Jednak - jak opisywał dziennik "Dzień Dobry" - "twarz denatki nosi ślady zadrapań i uderzeń, ubranie jest poszarpane tak, jak nie mogłaby tego dokonać woda, tocząc zwłoki po kamienistym dnie". A tygodnik "Tajny Detektyw" dodawał: "Szczególnie mocno podarta jest bielizna i górne części pończoch, poprzez które widać sińce i mocne zadrapania naskórka na udach, w pobliżu bioder i pachwin".
Sekcja miała wszystko wyjaśnić
Śledczy mieli teraz ciało i podstawy, by sądzić, że doszło do zbrodni. Choć wciąż rozważali, że mógł to być nieszczęśliwy wypadek - Judyta mogła poślizgnąć się na mokrym od deszczu pokładzie i wypaść za burtę. Drugą z rozważanych możliwości było samobójstwo. W to jednak nie wierzyli bliscy 25-latki. Podnosili, że Judyta była pełna życia, nie miała problemów ani finansowych, ani miłosnych. Planowała przeszłość, a poza tym - gdyby chciała się zabić - to, czy dopłacałaby do biletu, by spędzić podróż w kajucie II klasy?
Zarządzono sekcję zwłok. Zresztą o taką wnioskowała rodzina kobiety, bo bliscy byli przekonani, że ich Judyta została zgwałcona, uduszona i wyrzucona do Wisły. "Sprawę tragicznie zmarłej dziewczyny otacza mrok ponurej tajemnicy" - podkreślali dziennikarze. Towarzystwo pogrzebowe "Ostatnia Posługa" wynajęło motorówkę, by przetransportować ciało 25-latki do prosektorium.
Jednak sekcja "nie potwierdziła przypuszczeń, by S. Mogła paść ofiarą zbrodni". Zagadka śmierci 25-latki pozostała nierozwiązana, a tożsamości mężczyzny, który mógł być z nią na pokładzie i tego, który pytał o pozostawiony bagaż, nie udało się ustalić.
DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ:
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: NAC