- Zobaczyłam jak pies biega po skrzyżowaniu. Złapałam go i zaniosłam do samochodu, a następnie zadzwoniłam do straży miejskiej, prosząc ich o interwencję. Chciałam, żeby m.in. sprawdzili chipa psa. Okazało się, że pies chipa nie ma i właściciela też nie – relacjonuje pani Iwona.
Jak dodaje, strażnicy powiedzieli, że na polecenie kierowniczki, nie wywiozą czworonoga do schroniska, lecz... wypuszczą go na ulicę.
ZOBACZ MATERIAŁ NA STRONIE UWAGA.TVN.PL
Raczkiewicz nie chciała, aby psu stała się krzywda. Postanowiła przygarnąć go do siebie, dała mu imię Smyk i zapewniła dom. Nie wiedziała, że działając wbrew gminnym urzędnikom ściągnie na siebie ich gniew i zemstę.
"Staram się reagować"
- Nie pracuję, zajmuję się dziećmi, a w wolnym czasie zajmuję się bezdomnymi zwierzętami. Nie jest mi obojętny ich los. Staram się reagować – przyznaje kobieta.
Pies Smyk nie jest jedynym, któremu pani Iwona uratowała życie. Kiedy widzi zwierzę wyglądające na bezdomne, powiadamia straż miejską. W ciągu ostatnich dwóch lat robiła to 12 razy. Jedna z interwencji poskutkowała zemstą.
- Jasny, chudy, zabiedzony kundelek biegał między jedną a drugą stroną ulicy. Nie dał do siebie podejść. Od razu wykonałam telefon do straży miejskiej - opowiada Raczkiewicz. - Mieli przyjechać w ciągu pięciu minut. Nie zjawili się. Po 11 minutach dzwoniłam kolejny raz. Kiedy pies zniknął mi z oczu, bo pobiegł w stronę ronda, powiedziałam, że już nie mają po co przyjeżdżać. Pół roku później dostałam wyrok nakazowy. Zostałam skazana za wprowadzenie funkcjonariusza publicznego w błąd. Tak jakbym zgłaszała psa, którego nigdy tam nie było - mówi.
Zmyślony pies?
Strażnicy uznali, że mieszkanka Serocka wymyśliła zdarzenie z bezpańskim psem i skierowali do sądu wniosek o jej ukaranie. Poparli go zeznaniami urzędniczki magistratu, która stwierdziła, że kobieta wieloma pochopnymi zgłoszeniami dezorganizuje pracę straży miejskiej.
Sąd, badając sprawę w trybie uproszczonym, uznał Iwonę Raczkiewicz za winną, nie dając jej szansy przedstawienia własnej wersji wydarzeń.
- Rozpłakałam się. Cały dzień zajęło mi przypominanie sobie sytuacji sprzed pół roku. Nie jest moją winą, że nie zabezpieczyłam psa, bo nie dał do siebie podejść. Nie rozumiem, jaki miałabym mieć cel, żeby to wymyślać - mówi kobieta.
Przy pomocy męża (prawnika) kobieta napisała sprzeciw od zaocznego wyroku, który automatycznie przestał istnieć. Jednak straż miejska w Serocku upiera się przy oskarżeniu, przez co kobietę czeka proces w tej sprawie.
- Interwencja była bezpodstawna, pani Raczkiewicz wprowadziła nas w błąd. Nie było ani psa, ani pani Raczkiewicz po przyjeździe. Zgłaszający nie ma obowiązku czekać. Ale jeśli się oddaliła, psa nie ma, to wypadałoby chociaż zadzwonić - mówi Cezary Tudek, komendant Straży Miejskiej w Serocku.
"Nie mam dowodów" i zarzut przywłaszczenia
Reporterzy Programu "UWAGA!" próbowali porozmawiać z urzędniczką, która zeznała, że kobieta wieloma pochopnymi zgłoszeniami dezorganizuje pracę straży miejskiej.
- Proszę porozmawiać ze strażą miejską, bo ja tych dowodów nie mam. Nie mamy dobrych relacji z panią Iwoną Raczkiewicz. Nie będę opowiadać o tym, bo szkoda programu - stwierdziła Anna Kamola, kierownik referatu ochrony środowiska urzędu miasta w Serocku.
Okazało się, że urzędnicy mają zastrzeżenia także do faktu uratowania psa Smyka. Oficjalnie poinformowali organy ścigania, że kobieta dopuściła się przywłaszczenia bezdomnego psa, którego sami kazali wypuścić na ulicę. Policja odmówiła jednak postępowania w tej sprawie.
Niewygodny obowiązek
- Obowiązek opieki nad bezdomnymi zwierzętami, to jest dla każdej gminy problem – tłumaczy Katarzyna Śliwa-Łobacz, fundacja "Mondo Cane". - Przede wszystkim mentalny. Zawsze jest sto ważniejszych rzeczy, a tu ktoś każe zajmować się bezdomnymi kundlami. Takie przekonanie przekłada się na straż miejską, która robi wszystko, żeby gmina nie wydała pieniędzy. I Serock jest tego przykładem - opisuje mechanizm.