- Ludzie w kominiarkach wpuszczeni do policyjnych szeregów użyli jakiegoś rodzaju agresji wobec policji, a potem schowali się za nią - mówił w TVN24 Zawisza. Stwierdził, że organizatorzy marszu mają "kilkadziesiąt fotografii" potwierdzających, że burdy wywołali "zamaskowani tajni funkcjonariusze służb", którzy wcześniej zatrzymywali autokary wiozące uczestników marszu do Warszawy i przeprowadzali rewizje.
Na pytanie, jak rozpoznał "tajniaków", odparł: - Oni stali obok policji i nie byli przez nią zatrzymywani, byli przez nią autoryzowani i hołubieni. Widzieliśmy takie sceny, mamy takie zdjęcia - mówił.
"Są dowody, są zdjęcia, są relacje świadków"Pytany o to, czy w takim razie policja użyła broni gładkolufowej i gazu wobec własnych ludzi, odparł: "Ja tego nie widziałem, bo czołówka marszu została odcięta od marszu, dopiero po godzinnych negocjacjach marsz został puszczony ulicami Warszawy".
- W momencie prowokacji nerwy mogą puścić, nie wykluczam, że ktoś (uczestniczący w marszu) mógł uczestniczyć w bójkach, ale widziałem zamaskowanych funkcjonariuszy pod ochroną policji. Są dowody, są zdjęcia, są relacje świadków - powiedział.
Policja: Absurdalne
Chwilę potem, także w "Faktach po Faktach" do słów Zawiszy odniósł się także rzecznik KGP Mariusz Sokołowski. - Tak absurdalenej rzeczy już dawno nie słyszałem. Ci policjanci, który tam byli z pewnością woleliby spędzić 11 listopada z rodzinami, a nie uganiając się za chuliganami - powiedział.
Rzecznik policji odpiera zarzuty o prowokację
tvn24.pl//jk//kdj