Mieszkania nad spaloną częścią garażu podziemnego przy Górczewskiej stoją puste. Rok po pożarze w budynku wciąż toczą się prace remontowe. Wspólnocie zaczyna brakować środków na opłacenie wykonawców i niewykluczone, że będzie musiała zaciągnąć kilkumilionowy kredyt. Nie widać też końca prokuratorskiego postępowania. Śledczy nie chcą ujawniać, czy znaleźli przyczynę pojawienia się ognia.
O pożarze garażu podziemnego osiedla przy Górczewskiej 181 informowaliśmy w ubiegłym roku na tvnwarszawa.pl. Spłonęło wówczas około 50 samochodów zaparkowanych pod budynkiem H. Po trwającej kilkanaście godzin akcji gaśniczej nadzór budowlany stwierdził, że blok nie nadaje się do zamieszkania ze względu na pęknięcia stropów nad garażem.
Ta decyzja oznaczała wyłączenie z użytku 48 mieszkań (początkowo zostaliśmy błędnie poinformowani, że jest ich 68). Lokatorzy opuścili je 16 października nad ranem, gdy na klatce schodowej pojawiły się pierwsze kłęby dymu. Potem mogli zabrać tylko najpotrzebniejsze rzeczy i od tamtej pory mieszkają w znalezionych na własną rękę lokalach zastępczych. Powrót będzie możliwy dopiero, gdy budynek zostanie przywrócony do stanu pierwotnego.
Walczą o odszkodowanie
Prace remontowe w garażu toczą się nadal. Od zarządcy osiedla dowiadujemy się, że doprowadzenie budynku H do użytkowania ma kosztować około siedmiu milionów złotych, ale na tym etapie nie można oszacować całości wydatków, z uwagi na zmieniający się zakres koniecznych do wykonania prac. - Od ubezpieczyciela dostaliśmy na razie pięć milionów złotych. Brakuje nam od dwóch do dwóch i pół miliona złotych - mówi tvnwarszawa.pl Paweł Matuszewski z firmy Admus.
- Z uwagi na bardzo duży rozmiar szkody postępowanie likwidacyjne prowadzone przez ubezpieczyciela ciągle nie jest jeszcze zakończone - zastrzega Matuszewski. Zapewnia, że zarząd wspólnoty "cały czas podejmuje zintensyfikowane działania", żeby jak najszybciej doprowadzić do rozwiązania tej sprawy i nawiązano w tym celu współpracę z adwokatem Pawłem Stępniewskim, specjalizującym się w prawie ubezpieczeniowym. - Naszym priorytetem jest doprowadzenie do wypłaty odszkodowania w pełnej wysokości. Uchroniłoby to członków wspólnoty przed partycypowaniem w koszcie doprowadzania nieruchomości do stanu sprzed szkody w jakiejkolwiek części. Natomiast na chwilę obecną nie można wykluczyć, że sprawa ostatecznie zakończy się w sądzie - przyznaje Matuszewski.
Od mieszkańców osiedla dowiadujemy się, że polisa nie obejmowała pełnej wartości nieruchomości. Stąd dziś konieczne są negocjacje z ubezpieczycielem w sprawie kwoty odszkodowania. Są obawy, że konieczne będzie zaciągnięcie kilkumilionowego kredytu. Naprawa garażu nie może się przeciągać, bo zbyt wiele osób czeka na powrót do mieszkań. Tymczasem wspólnocie zaczyna brakować środków, by z własnej kieszeni sfinansować trwające naprawy.
W grę wchodzą trzy miliony złotych kredytu
Członkowie wspólnoty są już świadomi tego, że możliwy jest scenariusz, że będą musieli się zadłużyć. - Przegłosowali już uchwałę o wyrażeniu zgody na zaciągnięcie kredytu w kwocie trzech milionów złotych. Będziemy przystępować do rozmów z bankami w sprawie aktualnych warunków jego udzielenia. Niemniej cały czas liczymy na to, że koszt doprowadzenia budynku H do użytkowania w pełni pokryje ubezpieczyciel - zaznacza Matuszewski.
Ewentualny koszt decyzji o zadłużeniu poniosą wszyscy mieszkańcy osiedla, składającego się z kilkunastu budynków. Spłata rat kredytu będzie oznaczała podwyżkę zaliczki na fundusz remontowy w czynszu. Zarządca budynku twierdzi jednak, że dotychczas była ona zbyt niska, więc proponowana podwyżka nie jest drastyczna względem tego, ile płacą właściciele mieszkań w innych lokalizacjach. - Niezależnie od tego, czy wspólnota ostatecznie zdecyduje się na wzięcie kredytu stawka od kilku lat nie była podnoszona, a koszty usług rosną. Fundusz remontowy wynosił zaledwie 20 groszy (miesięcznie za metr kwadratowy lokalu - red.), gdzie na takim budynku powinien wynosić co najmniej złotówkę. Zaproponowaliśmy stawkę złotówki na fundusz remontowy. Nowa zaliczka eksploatacyjna wraz z funduszem remontowym oscyluje w granicach czterech złotych - wyjaśnia.
Do końca roku chcą zakończyć remont
- Zakres prac w garażu podziemnym jest ogromny. Konieczne było wzmocnienie elementów nośnych i konstrukcyjnych, w kolejnym etapie odtworzenie wszystkich instalacji, łącznie z instalacjami w pionie. Trzeba mieć świadomość, że liczniki energii, ciepłomierze, wodomierze oraz wszelkiego rodzaju rury uległy w większości spaleniu albo rozszczelnieniu. Wszystko trzeba wymieniać do poziomu kilku kondygnacji - wylicza Matuszewski. Wyjaśnia też, że prace związane z instalacjami wodno-kanalizacyjnymi czy elektrycznymi wymagały również ingerencji w lokalach.
Jak opisuje, w hali garażowej, w części znajdującej się pod mieszkaniami, potrzebne było odtworzenie stropu. Z kolei pod patio zniszczona część stropu została usunięta i wykonana od nowa.
- Planujemy, że na przełomie listopada i grudnia te prace się zakończą - zapowiada. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z założeniami, a nadzór budowlany odbierze prace bez zastrzeżeń, mieszkańcy będą mogli przed końcem roku powrócić do budynku H.
Musieli znaleźć lokale zastępcze
Na tvnwarszawa.pl relacjonowaliśmy wcześniej, że bez dachu nad głową zostały między innymi rodziny z dziećmi korzystającymi z pobliskich żłobków, przedszkoli i szkół. Z koniecznością wyprowadzki musieli zmierzyć się też pracujący i uczący się zdalnie, albo ci, którzy przez pandemię zostali bez pracy. Tymczasowych lokali musieli szukać na własną rękę w momencie, gdy Polska wkraczała w szczyt drugiej fali epidemii COVID-19.
Tylko jedna rodzina zdecydowała się na złożenie wniosku o lokal socjalny. Rzecznik urzędu dzielnicy Wola Mateusz Witczyński przekazał nam, że były też cztery zapytania w tej sprawie. Realnie z takiej formy pomocy mogli skorzystać nieliczni, którzy spełniali określone wymagania. O lokal socjalny mogły ubiegać się wyłącznie osoby, które były właścicielami mieszkań w budynku H. Dodatkowymi warunkami było to, by było ono jedynym dostępnym mieszkaniem dla gospodarstwa domowego, a dana rodzina nie ma możliwości "zabezpieczenia sobie potrzeb mieszkaniowych na własną rękę".
- Po pożarze nikt nie proponował nam lokum zastępczego. Nie było żadnej sugestii pomocy że strony zarządcy (wówczas osiedlem nie zarządzała Admus - red.). Wsparcie było sąsiedzkie, i to bardzo zbliżyło nas sąsiadów w tym nieszczęściu - mówi nam anonimowo jedna z mieszkanek bloku H. Przyznaje też, że mimo ubezpieczenia mieszkania, polisa nie obejmowała pokrycia kosztów takiej sytuacji.
Nie ma też żadnych przepisów, które nakazywałyby wspólnocie zapewnienie lokali zastępczych. Właściciele mieszkań muszą też płacić nadal czynsz i opłaty za miejsca postojowe, choć od roku nie mogą z nich korzystać. - Nie ma możliwości zwolnienia właścicieli z zaliczek. Ustawa mówi jasno, że właściciele partycypują w kosztach utrzymania nieruchomości wprost proporcjonalnie do udziałów. Jedyne, co mogliśmy zrobić, to zwolnić ich z opłat za media - przyznaje Matuszewski.
- Mieszkanie na pierwszy rzut oka wyglądało na nienaruszone, jednak uszkodzona konstrukcja budynku z pewnością wpłynęła na pracę wszystkich elementów - twierdzi nasza rozmówczyni. - Mogłam wejść do mieszkania na minutę, kilka tygodni po zajściu i zapach spalenizny wciąż drażnił oczy i nos, był nie do zniesienia. Mieszkanie było całe pokryte pyłem - opisuje.
Śledztwo w sprawie pożaru pozostaje otwarte
Rok po pożarze wciąż toczy się śledztwo, którego celem jest między innymi ustalenie jego przyczyny. Kilkukrotnie prosiliśmy Prokuraturę Okręgową w Warszawie o informacje na temat opinii biegłego z zakresu pożarnictwa. Śledczy nie chcą jednak ujawniać, czego dotychczas się dowiedzieli.
Śledztwo prowadzi wolska prokuratura rejonowa. Tuż po zakończeniu akcji gaśniczej zostały przeprowadzone oględziny z udziałem technika kryminalistyki oraz biegłego z zakresu pożarnictwa. Prowadzono też czynności z poszkodowanymi, by określić rozmiar strat spowodowanych pożarem.
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvnwarszawa.pl / warszawa@tvn.pl