Pożar przy Górczewskiej 181 wybuchł w piątek nad ranem. Ogień zajął samochody w garażu podziemnym pod budynkiem H. Jego lokatorzy nie mogą od tamtej pory wrócić do mieszkań. Udało nam się skontaktować z kilkoma mieszkańcami, którzy w weekend trafili do tego samego hotelu. Opowiedzieli nam, jak wyglądał piątkowy poranek.
- Obudził nas pies. Warczał i drapał w szybę, szczekał. Nie było żadnego dźwięku alarmu, na klatce panowała kompletna cisza. Docierały do nas tylko dźwięki, jakby padał grad. Wyjrzałam za okno i widziałam gęstą mgłę, na korytarzu kłęby dymu, które dostały się też do mieszkania. Podłoga była już nagrzana - opisuje jedna z kobiet mieszkających na parterze. - Obudziłam narzeczonego i zadzwoniłam na numer 112. Tam powiedzieli mi, że wiedzą już o pożarze. Gdy zapytałam, dlaczego nikt nas nie zaalarmował, dostałam odpowiedź: "proszę szybko stamtąd uciekać" - wspomina.
Jak dodaje, działo się to chwilę po godzinie 5. Już po pożarze kobieta przejrzała nagrania z kamery zainstalowanej w mieszkaniu ze względu na zwierzęta. - Ostatnie było z godziny 4.35. Wszyscy jeszcze spaliśmy, a w mieszkaniu był już dym - mówi.
"Otworzył drzwi garażu, zobaczył płomienie"
Mieszkańcy bloku opisują, że część z nich ewakuowała się sama, jeszcze zanim na miejsce dotarły służby i włączyły się w akcję. Twierdzą też, że nie zadziałały żadne zabezpieczenia przeciwpożarowe. – Kolegę w dniu pożaru też obudził pies. Zaalarmowany zadymieniem zjechał windą na dół. Gdy otworzył drzwi garażu, zobaczył płomienie. Temperatura była już tak wysoka, że był w stanie wejść dalej. Udało mu się wrócić tą samą drogą, a gdy wychodził na klatkę na parterze, wyłączony został prąd. Co by było, gdyby on tam został i nie mógł wrócić? - mówi nam kolejna mieszkanka bloku H. - Gdyby był sygnał alarmowy, on by tam nie zszedł, tylko się ewakuował. Proszę zobaczyć, w jakiej my byliśmy postawieni sytuacji przez zarządcę budynku - zaznacza.
O informację, czy w budynku były zainstalowane jakiekolwiek urządzenia przeciwpożarowe, zapytaliśmy strażaków. - Z meldunku po zakończeniu naszych działań wynika, że jedynym zabezpieczeniem były bramy oddzielające strefy garażu podziemnego, które zadziałały prawidłowo. Żadnych innych systemów przeciwpożarowych nie było - mówi Michał Skrzypa z Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej. I wyjaśnia, że strażacy nie mogli więc dostać żadnego sygnału z monitoringu czy czujników. - Zgłoszenie o pożarze otrzymaliśmy po telefonie na numer alarmowy - dodaje.
"Jest za wcześnie, by mówić, co spowodowało pożar"
W akcji gaśniczej brały udział 22 zastępy i 90 strażaków. Działania rozpoczęte w piątek rano trwały do godziny 18. Postępowanie w sprawie pożaru prowadzą teraz wolscy policjanci. - Cały czas trwają przesłuchania. Przesłuchujemy osoby, które są właścicielami uszkodzonych pojazdów. Ustalamy również straty - informuje Marta Sulowska z Komendy Rejonowej Policji przy Żytniej. Jak wyjaśnia, wstępnie mowa jest o kilkudziesięciu uszkodzonych samochodach, ale ich liczba zostanie oficjalnie podana po zakończeniu czynności i zgromadzeniu pełnej dokumentacji, w tym między innymi raportu straży pożarnej.
Po zakończeniu akcji gaśniczej zostały przeprowadzone oględziny z udziałem technika kryminalistyki oraz biegłego z zakresu pożarnictwa. - Czekamy na opinię biegłego, który określi, co mogło być przyczyną pożaru. Jest za wcześnie, by mówić, co bezpośrednio go spowodowało - zaznacza Sulowska.
Dodaje, że materiały w tej sprawie zostaną przekazane prokuraturze.
"Ludzie czują się porzuceni i zignorowani"
Miejsce pożaru skontrolował też Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego. Zapadła decyzja, że budynek H nie nadaje się do użytkowania. Jego lokatorzy musieli opuścić swoje mieszkania. Z powodu uszkodzeń instalacji elektrycznej oraz wodno-kanalizacyjnej część osiedla została pozbawiona dostępu do wody, prądu i ogrzewania. Ewakuowani niepokoją się o to, jak w najbliższym czasie będzie wyglądała ich sytuacja. Największą obawą jest to, że zostaną bez dachu nad głową. Z mieszkań musiały wynieść się rodziny z małymi dziećmi, osoby posiadające zwierzęta, są też pracujący i uczący się zdalnie, czy też ci, którzy przez pandemię zostali bez pracy.
- Nie wiemy, czy mamy szukać lokali zastępczych. Co będzie dalej z naszymi mieszkaniami. Jesteśmy pozostawieni sami sobie. Administracja zostawiła ze wszystkim jedną osobę, która opiekuje się naszym budynkiem, podczas gdy na osiedlu powinien w tej sytuacji działać cały sztab kryzysowy. Wszystkiego dowiadujemy się z plotek, postów na Facebooku i od sąsiadów. Przez cały weekend była wskazana tylko jedna osoba do kontaktu, do której nie sposób było się dodzwonić - żalą się mieszkańcy ewakuowanego budynku.
Dowiadujemy się też, że w weekend na osiedle udało się podstawić tylko jeden beczkowóz i kilka agregatów. Ale nie było na przykład przenośnych toalet. "Sąsiedzi zapraszają się wzajemnie, ale chyba nie dadzą rady pomóc wszystkim? Nie mówiąc już o mieszkańcach bloków H, którzy stracili dach nad głową, oraz G, gdzie nie ma kanalizacji. Nie wiem, jak można ich zostawić ot tak. Myślę tu o władzach miasta. Skandal" - napisała do nas w poniedziałek pani Joanna, jedna z mieszkanek osiedla. "Ludzie czują się porzuceni i zignorowani" - dodała.
Próbowaliśmy porozmawiać z administratorem budynku przy Górczewskiej 181, by zapytać o sytuację mieszkańców. Nasze próby kontaktu pozostały dotychczas bez odpowiedzi.
Nie ma pieniędzy na lokale zastępcze
W poniedziałek odbyło się za to spotkanie administracji osiedla z władzami Woli, na którym omawiane były skutki pożaru. Burmistrz Krzysztof Strzałkowski opublikował we wtorek rano podsumowanie obecnej sytuacji. Jak czytamy we wpisie opublikowanym na Facebooku, w budynkach G, H1 oraz J uszkodzona została instalacja wodna, kanalizacyjna i elektryczna, ale funkcjonuje tam ogrzewanie. "Do 20 października zarządca budynku będzie w stanie wskazać jak długo potrwa przywracanie poszczególnych mediów. Zarządca szacuje jednak, że przywrócenie wszystkich mediów potrwa maksymalnie dwa tygodnie" - informuje burmistrz. W pozostałych budynkach A, B, C, D, E, F, K, L, M wszystkie media już działają.
Strzałkowski pisze też wprost, że najgorsza jest sytuacja w budynku H2. I wylicza: popękany strop nad garażem, pęknięcia ścian budynku, wyłączenie z użytkowania 68 lokali. Zarządca przekazał wolskim urzędnikom, że za około dwa tygodnie zostanie przygotowana ekspertyza dotycząca stanu technicznego budynku i sposobu naprawy. Będzie ona podstawą do dalszych działań i decyzji nadzoru budowlanego. "Zarządca szacuje, że naprawa może potrwać nawet rok. Wskazuje, że nie widzi zagrożenia dla finansowania remontu" - zaznacza burmistrz.
Co będzie dalej z ewakuowanymi mieszkańcami? "Zgodnie z prawem, zapewnienie lokali zastępczych leży po stronie wspólnoty mieszkaniowej" - podkreślił Strzałkowski. "Wspólnota nie posiada środków, by zapewnić lokale zastępcze. Członkowie wspólnoty nie wyrazili woli, by ze środków wspólnych finansować lokale zastępcze. Zarządca poinformował, że na taką okoliczność nie ma możliwości ubezpieczenia wspólnoty" - wylicza burmistrz.
Mieszkańcy będą mogli liczyć na wsparcie miasta, ale realnie szanse na pomoc mają tylko niektórzy z nich. Jak tłumaczy burmistrz, osoby, dla których lokal w budynku H jest jedynym dostępnym dla gospodarstwa domowego, a nie mają możliwości "zabezpieczenia sobie potrzeb mieszkaniowych na własną rękę", powinny złożyć wniosek o przyznanie lokalu socjalnego. Urzędnicy mieli przekazać administracji gotowe wnioski do wypełnienia. Zaznaczają, że sytuacja każdej z rodzin będzie rozpatrywana indywidualnie. Wyznaczono też czterech pracowników urzędu do koordynacji tego zadania.
Burmistrz otrzymał też informację, że na koszt wspólnoty w hotelu przebywa 12 rodzin. To osoby, z którymi udało nam się w poniedziałek porozmawiać. We wtorek przekazali nam, że do godziny 11 musieli się wykwaterować. Właściciel hotelu przekazał im, że ich pobyt nie będzie dłużej opłacany przez wspólnotę mieszkaniową.
Autorka/Autor: kk/ran
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvnwarszawa.pl / warszawa@tvn.pl