Uczestnicy niedzielnego Marszu dla Życia i Rodziny twierdzą, że nie zostali obsłużeni w jednej z burgerowni w centrum. Z ich relacji wynika, że kelner odmówił przyjęcia zamówienia, gdy zobaczył u nich naklejki antyaborcyjne. Menadżer restauracji przyznał, że taka sytuacja nie powinna mieć miejsca.
Relację uczestników marszu opublikowała Fundacja Pro-Prawo do Życia. Przywołała słowa Francuza Marca, który z żoną Martą mieszka w Warszawie. Jego opowieść została przetłumaczona na język polski przez jedną z użytkowniczek Facebooka. Zaczynała się od słów, że tuż po marszu parę spotkała "bardzo przykra przygoda". Podczas zgromadzenia małżeństwo dostało małą żółtą naklejkę z czerwonym rysunkiem płodu. Pod grafiką umieszczone były słowa "Ratuj mnie!".
"Po zakończeniu marszu i końcowym błogosławieństwie następującym po konferencji i mszy świętej, moja żona i ja zdecydowaliśmy się pójść na burgera do małej restauracji znajdującej się nieopodal metra, którym mieliśmy wrócić do domu. Rzeczona restauracja serwuje wegetariańskie burgery i znajduje się w Hali Gwardii. Jest to piękna fabryka z cegieł przekształcona w zadaszony targ, na którym obok stoisk lokalnych rzemieślników działają małe restauracje oraz różne bary typu 'street food'" - czytamy w relacji na stronie fundacji.
"Nie zdjęliśmy naklejek przyklejonych do naszych ubrań"
Bohaterowie tej historii odnieśli wrażenie, że ich pojawienie się w śródmiejskiej hali ściągnęło na nich "wiele wrogich spojrzeń". Z relacji mężczyzny wynika, że oboje z żoną mieli wrażenie, że są wytykani palcami i wyśmiewani. Nie zdecydowali się na zdjęcie naklejek.
Gdy rozpoczęli rozmowę z kelnerem, ten miał zapytać ich, czy "są członkami jakiejś organizacji pro-life?". Odpowiedzieli, że nie, ale właśnie wracają z Marszu dla Życia i Rodziny. "W takim razie państwa nie obsłużę" - usłyszeli od mężczyzny. Po tej odpowiedzi zdecydowali, że opuszczą halę.
"Jeśli nie jesteś pro-life to znaczy, że jesteś pro-death (ang. śmierć - red.)? Dlaczego logo przedstawiające dziecko oburza cię do tego stopnia, że nie chcesz obsłużyć swoich klientów?" - pyta retorycznie cytowany w relacji mężczyzna, któremu odmówiono obsługi.
"Takie zachowanie było błędem"
Menadżer sieci restauracji Krowarzywa, w której doszło do tego incydentu, wydał oświadczenie i przeprosił parę. "Taka sytuacja nie powinna mieć miejsca. Jesteśmy dla wszystkich. Zachowanie pracownika odbiega od standardów naszych restauracji. Stanowczo chcemy podkreślić, że takie zachowanie było błędem. Przepraszamy wszystkich, którzy zostali lub poczuli się dotknięci zdarzeniem” - podkreślił Marcin Suski.
Zapewnił też, że każda zatrudniona w sieci osoba przed rozpoczęciem pracy otrzymuje materiały szkoleniowe dotyczące zasad obsługi klienta. "Z uwagi na zaistniałą sytuację, przeprowadzimy dodatkowe szkolenia dotyczące standardów działań w lokalach. Nie kwestionujemy prawa naszych pracowników do własnych poglądów, a jednocześnie podkreślamy, że wszyscy goście mają prawo być obsłużonymi. Zgodnie z naszą misją: Jesteśmy dla wszystkich" - powtórzył.
Źródło: tvnwarszawa.pl