- Mit Elvisa przerósł jego samego. Tak to jest przy tego typu postaciach. On się staje, jak każda postać mityczna, trochę niewiarygodny – uważa dziennikarz muzyczny Mikołaj Lizut.
Nikt wcześniej nie wzbudzał u swoich fanek takiego zbiorowego szaleństwa, histerycznego wręcz uwielbienia. Jego hawajski koncert z 1973 roku był pierwszym w historii transmitowanym na cały świat przez satelitę. Zgromadził wtedy przed telewizorami ponad 1,5 miliarda widzów.
Twórca kiczu i geniusz
- Całe zjawisko w kulturze masowej, które wygenerował Elvis Presley, ma bardzo dużo różnych elementów. Z jednej strony jest kiczowate, te wszystkie cekiny, viva las vegas, obciachowe okulary, ale to są też piękne piosenki. Na swój sposob to był geniusz, jeśli chodzi o pisanie utworów – tłumaczy Lizut.
Elvis miał kilkadziesiąt wielkich hitów, m.in.: "Love me tender", "Heartbreak Hotel" czy "Jailhouse Rock". Nagrał 72 albumy studyjne.
- Ja bym się pokusił o takie stwierdzenie, że Elvis był pierwszym Eminemem, połączył czarne rytmy i włączył je w swoją muzykę. To, co nam się wydaje śmieszne teraz, to kręcenie biodrami, wtedy wymagało przecież niesamowicie wielkiej odwagi, więc można powiedzieć, że Elvis był pierwszym punkowcem – podkreśla Michał Migała, dziennikarz muzyczny, fan Elvisa.
Jedno jest pewne: Elvis żyje. W muzycznych samplach, przeróbkach i cytatach.
myk