Legia została ukarana walkowerem za to, że w rewanżowym meczu z Celtikim zagrał Bartosz Bereszyński, który formalnie nie odpokutował trzech meczów zawieszenia za czerwoną kartkę z poprzedniego sezonu. Formalnie, bo klub nie zgłosił piłkarza do meczów poprzedniej rundy eliminacji do Ligi Mistrzów, jak też nie zagrał w pierwszym spotkaniu z mistrzami Szkocji.
W Nyonie apelację Legii rozpatruje Komisja Odwoławcza, które zebrała się pod przewodnictwem jej szefa Hiszpana Pedro Tomasa (karę walkowera na warszawski klub nałożyła Komisja Etyki, Kontroli i Dyscypliny).
Myślą o Lozannie
Mistrzowie Polski sami przyznają, że szanse powodzenia są niewielkie. W niedzielę prezes Legii Bogusław Leśnodorski ocenił je "między 5 a 75 procent". Bardziej liczy na pozytywną decyzję Trybunału Arbitrażowego do spraw Sportu w Lozannie, do którego odwołanie trafi w razie fiaska w drugiej instancji UEFA.
W tym przypadku Legia nie stoi na straconej pozycji. - Trybunał często zmienia postanowienia wcześniejszych organów, żeby wydać później bardzo merytoryczną decyzję - mówił w poniedziałek sport.tvn24.pl mec. Maciej Bałaziński, który ma doświadczenie ze sprawami rozpatrywanymi przez CAS.
"Kara powinna być proporcjonalna"
Dlaczego Legia z taką determinacją walczy o zmianę decyzji UEFA, choć federacja na ogół nie wycofuje się ze swoich werdyktów, wytłumaczył we wtorek wieczorem jeden z jej współwłaścicieli Dariusz Mioduski.
"Przypadek Legii jest precedensowy i dlatego warto o nim głośno mówić. Czołowe europejskie i amerykańskie media zajmują swoje stanowisko w sprawie nie dlatego, że bronią Legii, ale dlatego, że bronią fundamentalnych wartości sportu, takich jak fair-play, sportowa rywalizacja i sprawiedliwość. Prawo jest właśnie po to, żeby bronić tych wartości, a nie je łamać. Nieprzestrzeganie przepisów musi być karane, lecz kara zawsze powinna być proporcjonalna do przewinienia" - napisał w oświadczeniu.
twis