Trzy kadencje Gronkiewicz-Waltz: rozwój i afera

Hanna Gronkiewicz-Waltz podziękowała za 12 lat prezydentury
Źródło: Facebook/HannaGronkiewiczWaltz
Za każdym razem łezki mi się pokazują, jak oglądam. Udało nam się – tak 12 lat swojej kadencji podsumowała Hanna Gronkiewicz-Waltz. Mówiła o inwestycjach, poprawie taboru komunikacji miejskiej… ale ostatnie lata upłynęły pod znakiem afery reprywatyzacyjnej. Od prezydent odcięła się partia-matka, a Gronkiewicz-Waltz ścierała się co rusz z Patrykiem Jakim.

- Piękne i wzruszające, prawda? Za każdym razem łezki mi się pokazują, jak oglądam. Udało nam się - nie szczędziła sobie pochlebstw po tym, gdy pod koniec października wyświetlono film pokazujący jej dokonania.

Mówiła o nowych bulwarach, rozbudowie metra, moście Skłodowskiej-Curie, odbudowie mostu Łazienkowskiego po pożarze, wybudowaniu węzłów drogowych Marsa czy Łopuszańskiej.

Podsumowanie obietnic Hanny Gronkiewicz-Waltz przygotował także portal Konkret 24. Na 10 kluczowych obietnic pani prezydent w pełni zrealizowała sześć. To budowa nowej przychodni na Bemowie, rozbudowa i modernizacja trzech szpitali i wielu przychodni, a także zakup nowych pociągów, autobusów i tramwajów, które jeżdżą na nowych trasach. Drogowcy informują, że przez ostatnie cztery lata oddano do użytku ponad 200 kilometrów ścieżek rowerowych.

Nie udało się: zbudować 11 stacji metra - do dziś oddano siedem. Nie udało się też wybudować obwodnicy Pragi ani znacząco zwiększyć liczby miejsc w żłobkach i przedszkolach. Nie powstało Muzeum Sztuki Nowoczesnej ani nowa siedziba Teatru Rozmaitości.

Zwroty i wielka afera

Ale w ostatnim czasie to reprywatyzacja była tematem, wokół którego kręciła się prezydentura Hanny Gronkiewicz-Waltz. Powołano komisję, na której czele stanął Patryk Jaki (później został kandydatem Zjednoczonej Prawicy na prezydenta Warszawy). Członkowie przyglądali się (i nadal przyglądają) konkretnym adresom, gdzie kamienice trafiały w ręce spadkobierców. Chcieli też wielokrotnie wzywać Hannę Gronkiewicz-Waltz na przesłuchanie. Prezydent konsekwentnie odmawiała udziału w posiedzeniach komisji weryfikacyjnej uzasadniając, że komisja jest niekonstytucyjna. Komisja karała ją grzywnami. A prezydent nie stroniła od emocjonalnych wypowiedzi. - Patryk Jaki oszalał – mówiła, gdy ten mówił o podwyższeniu kar dla prezydent stolicy za niestawiennictwo na posiedzeniach komisji reprywatyzacyjnej.

Nawet przedstawiciele rodzimej partii namawiali Gronkiewicz-Waltz, by stanęła przed komisją. Wśród nich był wybrany na prezydenta stolicy Rafał Trzaskowski. Pod koniec 2017 roku Gronkiewicz-Waltz wyraźnie uwierała władzom PO - nie wzięła udziału w obradach Rady Krajowej Platformy. Według polityków Platformy była chora. Prezydent Warszawy sama wcześniej zapowiadała, że nie będzie ubiegać się o miejsce w zarządzie swego ugrupowania. W efekcie nie zasiadła w zarządzie PO.

Autopromocja i grzech najcięższy

Pod koniec swej ostatniej kadencji Hanna Gronkiewicz-Waltz za 8,2 miliona złotych zorganizowała kampanię promującą wśród warszawiaków jej sukcesy. To z resztą nie pierwszy raz, kiedy chwali się dokonaniami. "Zobaczcie, jak zmieniło się miasto" - zachęcała prezydent dwa lata temu, w 10. rocznicę jej wyboru. Chwaliła się pięknymi zdjęciami i sukcesami.

Jej rządów nie sposób jednak oceniać zapominając o spektakularnej porażce, która dla wielu podważyła cały dorobek rządzącej miastem ekipy - aferze reprywatyzacyjnej. Nie tylko nie próbowała rozwiązać problemu odziedziczonego po wszystkich poprzednich ekipach, ale też przymykała oko lub w ogóle nie panowała nad tym, co działo się w ratuszu. Pod jej nosem urzędnicy powiązani z prawnikami handlowali roszczeniami i odzyskiwali nieruchomości, narażając miasto na milionowe straty.

Jak oceniał Jan Śpiewak łącznie, w skutek tej działalności, dach nad głową stracić mogło nawet 40 tysięcy mieszkańców. Tego nie dało się nie zauważyć, choć bardzo długo udawało się zamiatać pod dywan. Przez osiem z dwunastu lat rządów Gronkiewicz-Waltz z Warszawie jej partia niepodzielnie rządziła krajem i miała być może najlepsze po 1989 roku warunki, by sprawę zwrotu nieruchomości odebranych dekretem Bieruta zamknąć raz na zawsze. Nie byłoby to łatwe, tanie, ani politycznie opłacalne, ale mogło się udać. A jednak posłowie Platformy Obywatelskiej nie zrobili w tej sprawie nic, a i Hanna Gronkiewicz-Waltz nie wykazała dość determinacji w ich przekonywaniu.

Ratusz próbował tego do ostatniej chwili. Choć MJN nagłaśniało problem, choć "Gazeta Stołeczna" swoje śledztwo prowadziła wiele miesięcy i widać było, że to już nie "przyschnie", miasto szło w zaparte, nie oglądając się na to, że temat angażuje coraz więcej osób i coraz mocniej wybrzmiewa, przede wszystkim w mediach społecznościowych. Nie doceniono tego na placu Bankowym, choć działo się to już po tym, jak PO dwukrotnie przegrała wybory. W dodatku to właśnie Hanna Gronkiewicz-Waltz, jako pierwsza działaczka tej partii, dostała od wyborców ostrzeżenie: w 2013 roku niewiele zabrakło, by przegrała referendum i straciła stanowisko.

Ruch w stronę ruchów miejskich

Zaraz po tym głosowaniu mogło się zresztą wydawać, że coś się w ratuszu zmienia. Awansowany na wiceprezydenta Jarosław Jóźwiak postawił na komunikację z mieszkańcami. Podjął też dialog z ruchami miejskimi, które w tym czasie zaczęły rosnąć w siłę. Nie na tyle dużą, by zagrozić partiom w wyborach, ale wystarczającą, by urzędnicy zaczęli zmieniać podejście do mieszkańców. W ciągu kilku lat w Warszawie furorę zrobiły słowa takie jak rewitalizacja, partycypacja czy konsultacje. Można oczywiście wypomnieć wiele decyzji podjętych wbrew warszawiakom, ale czy ktoś pamięta, by 12 lat temu urzędnik w ogóle dyskutował z mieszkańcami o tym, jak ma wyglądać remont ulicy albo którędy ma ona przebiegać? Owszem, część zmian wymusiła finansująca inwestycje Unia Europejska, ale głos mieszkańców zaczął być w ratuszu słyszalny, a czasem nawet słuchany.

To jedna z najważniejszych zmian trzech kadencji, choć taka, której nie da się pokazać na zdjęciu czy przeliczyć na złotówki albo wozokilometry. Na ironię zakrawa więc fakt, że najważniejszego dla siebie sygnału Hanna Gronkiewicz-Waltz usłyszeć nie potrafiła lub nie chciała.

Sukcesy niezaplanowane

Są też zmiany, które można mierzyć. Można na przykład policzyć, ile milionów euro z UE udało się wydać, na "twarde", infrastrukturalne inwestycje. Nie tylko miejskie, ale w ogóle poprawiające jednak jakość życia w Warszawie, takie jak obwodnica, oczyszczalnia ścieków "Czajka", lotnisko w Modlinie, metro czy jeden lub drugi stadion. Ale wtedy podniosą się głosy, że obwodnica niedomknięta, nad miastem wisi smog, lotnisko we mgle, metro za krótkie, a stadion w ogóle niepotrzebny. Wielkie inwestycje mają to do siebie, że powstają długo, kosztują dużo, a punkt widzenia na to, czy są potrzebne, zależy od punktu siedzenia - rowerzyści będą się do upadłego spierać z kierowcami, a kibice Legii z Polonistami.

Z drugiej strony nie da się tych inwestycji nie zauważać. Trudno o bardziej wymowne porównanie z cyklu "wczoraj i dziś", niż zdjęcia okolic Stadionu Narodowego. W 2006 roku działał tam jeszcze Jarmark Europa. W 2007, gdy Michel Platini wyciągnął z koperty kartkę z napisem "POLAND AND UKRAINE" naprawdę mało kto wierzył, że cztery lat później na Pradze odbędzie się mecz otwarcia.

MATERIAŁ ARCHIWALNY ŁUKASZA WIECZORKA (LIPIEC 2010)

Pożegnanie stadionu (mat

Jeśli nie Euro, to może metry? Najlepiej kwadratowe. Miliony metrów kwadratowych powierzchni mieszkaniowej, biurowej i handlowej. Z perspektywy rynku nieruchomości ostatnie lata to w Warszawie okres spektakularnego boomu i nie zmienił tego nawet globalny kryzys (choć niektóre sprzedane wtedy za rekordowe pieniądze działki do dziś zarastają krzakami). W 2006 roku przy Domaniewskiej stał jeden park biznesowy, a sama ulica miała nawierzchnię z... kocich łbów! Potem kamienie rozjeździły ciężarówki przemieszczające się na kolejne budowy, a przez błoto wędrować zaczęły tabuny orków. Rodził się Mordor. Teraz to największe zagłębie biurowców w Polsce, które za chwilę ustąpi jednak Woli, gdzie też można liczyć metry, nie tylko powierzchni, ale i wysokości.

Ale trzeba liczyć też (kilo)metry - i godziny - korków. Z mieszkania zbudowanego na przedmieściach, by łapało się do programu "rodzina na swoim", jedzie rodzina. Do szkoły w jednej dzielnicy, pracy w drugiej, a w drodze powrotnej do galerii handlowej w trzeciej. Korek o 9, korek o 17. Korek na wjeździe i na wyjeździe. Rozlewanie się miasta i monofunkcyjne dzielnice to potężna porażka władz Warszawy, które - wbrew obietnicom - nie zdołały pchnąć do przodu planowania przestrzennego (a ono też mogło ograniczyć fatalne skutki reprywatyzacji). Największym symbolem tego bezwładu pozostaje plac Defilad, na którym przez 12 lat zmieniło się bardzo niewiele.

Ale za to z hukiem. I dymem. Gdy w lipcu 2009 roku władze miasta postanowiły wysłać komornika do Kupieckich Domów Towarowych, skończyło się bitwą handlarzy z policją, zakończoną przejęciem, a następnie rozbiórką hali. Plac miał zabudować się wieżowcami. Do dziś nie powstał żaden. Nie stanęło też Muzeum Sztuki Nowoczesnej - jeden architekt rozstał się z Warszawą w atmosferze skandalu, a kolejny ma dziś kłopoty z uzyskaniem pozwolenia na budowę. To też symbol nieudolności ratusza, szczególnie, że zabudowa placu według nowego planu zagospodarowana była koronną obietnicą Hanny Gronkiewicz-Waltz, gdy wygrywała po raz pierwszy. Już wtedy wiadomo było, że sprawy skomplikują roszczenia, choć nikt nie wiedział jeszcze, jak bardzo.

MATERIAŁY ARCHIWALNE FILIPA CHAJZERA I CYPRIANA JOPKA (LIPIEC 2009)

Bitwa o KDT (mat

Bitwa o KDT (mat

Drobne zmiany - wielkie efekty

Są też zmiany, które zmierzyć bardzo trudno. Nikt przecież nie liczy, ile w Warszawie je się kebabów w cienkim czy wegeburgerów z jarmużem. Ale tego, że od kilku lat w stołecznych knajpach i restauracjach trwa kuchenna rewolucja też nie sposób nie zauważyć. Dekadę temu powszechne było narzekanie, że większość lokali użytkowych zajmują banki. Dziś wypierają je kawiarnie. Wtedy, po godzinie 20 trudno było zjeść cokolwiek poza fast foodem - dziś tylko od fantazji i zasobności portfela zależy, czy pójdziemy na nocny market, biobazar czy raczej na targ śniadaniowy. Wtedy, by chodzić z knajpy do knajpy, trzeba było wybrać się do Krakowa - dziś Kraków uczy się kulinarnych trendów w Warszawie. A jeśli nie gustujemy w ulicznym jedzeniu, to do wyboru mamy restauracje z kuchnią z każdego zakątka świata. Doczekaliśmy się nawet gwiazdek Michellin.

Co się zmieniło? Po pierwsze, wprowadzony w 2010 roku zakaz palenia w miejscach publicznych sprawił, że z knajp zniknął śmierdzący dym. Pojawiło się miejsce na inne zapachy i smaki. Po drugie, sprawniejsza jest komunikacja. Choć na co dzień wciąż lubimy narzekać na to, że autobus stanął w korku, tramwaj się spóźnił a ZTM zmienił naszą ulubioną trasę, to trzeba sobie jednak przypomnieć, że w minionych latach z ulic zniknęły ikarusy, z torów - wagony 13N, a pod ziemią i nad nią jeździ coraz więcej czystych, bezpiecznych pociągów.

MATERIAŁ ARCHIWALNY CYPRIANA JOPKA (LISTOPAD 2010)

Zakaz palenia (mat

Metro, które jeździ dalej (w 2006 roku kończyła się budowa I linii, a w rychłą budowę II nie wierzył nikt) i dłużej, podróż nocnymi autobusami przestała być ryzykowną przygodą dla szukających wrażeń - to wszystko sprawiło, że łatwiej nam spędzać wieczory poza domem. Wreszcie rowery - te miejskie i te prywatne - którymi można szybko i coraz bezpieczniej wrócić z późnej kolacji. Drobne zmiany, które złożyły się na wielką różnicę; Warszawa żyje po zmroku, a mieszkańcy odkrywają na nowo Stare Miasto, Pragę czy - przede wszystkim - Wisłę.

40 tysięcy wyrzutów

Oczywiście listę plusów i minusów można ciągnąć w nieskończoność. W perspektywie dekady trudno wymienić wszystkie. Łatwiej zadać pytanie, dla kogo Warszawa jest dziś miastem lepszym niż 10 lat temu? Dla młodych, dynamicznych, kreatywnych, dających sobie radę w życiu stała się z pewnością miejscem ciekawym, choć wciąż dającym mniejsze możliwości i mniej wygodnym, niż wiele innych europejskich metropolii. Pracują tutaj, ale porównują się do Berlina, Amsterdamu, Wiednia czy Kopenhagi i narzekają na dzielący dystans.

Dla tych, którzy szukają stabilizacji, zakładają rodziny, biorą kredyty, kupują mieszkania w niekoniecznie najlepiej zaprojektowanych i zaplanowanych miejscach, stoją w korkach czy szukają w nieskończoność miejsca do parkowania, wciąż bywa miastem trudnym do zniesienia. Walka o miejsca w szkołach i przedszkolach, podwyżki cen biletów - to rzeczy, które spędzają im sen z powiek zaraz po kursie franka. I choć Warszawa buduje mieszkania komunalne, to wciąż nie tyle, by uzdrowić lokalny rynek nieruchomości.

Zaś dla tych, którzy od zawsze mieli pod górkę - niepełnosprawnych, lokatorów mieszkań komunalnych, ludzi ubogich - bilans jest jeszcze słabszy. Nie obchodzą ich zmiany na rynku nieruchomości ani korki w Mordorze. Nie docenią nocnego życia, bo dzienne jest dla nich walką o przetrwanie. Nie zjedzą pastrami z ciężarówki, bo kosztuje więcej, niż mogą wydać przez tydzień. Jeśli nawet coś wokół nich zmieniło się na lepsze, to bilans dekady jest dla nich fatalny.

A 40 tysięcy ofiar dzikiej reprywatyzacji nie da się przykryć żadnym sukcesem.

Karol Kobos/ran/mś

Tekst podsumowujący trzy kadencje ustępującej prezydent zawiera fragment felietonu Karola Kobosa przygotowanego na dziesiątą rocznicę wyboru Hanny Gronkiewicz-Waltz.

Czytaj także: