27 listopada 1996 roku, około godziny 3.30. To wtedy rozpoczyna się jedna z najdziwniejszych, najbardziej niebezpiecznych i owianych plotkami historii związanych ze stołecznymi tramwajami.
Tramwajarze w służbowym maluchu
Dwuwagonowy skład o numerach bocznych 1391 i 1392 był po przeglądzie technicznym. Manewrowy wyprowadził tramwaj z zajezdni przy Woronicza na ulicę Wołoską, żeby później ustawić go w bazie przed pierwszym kursem.
Tak opisywała to "Gazeta Wyborcza". Z relacji dziennikarzy wynika, że tramwaj wyjechał tyłem, a mechanik kierował z drugiego wagonu. Gdy przesiadał się do pierwszego, tramwaj nieoczekiwanie ruszył w przeciwnym kierunku – w stronę Śródmieścia.
I jechał ulicami Wołoską, Rakowiecką, aleją Niepodległości. Oczywiście od razu podjęto próby zatrzymania pojazdu. Zaalarmowano służby, by odcięły dopływ prądu. Dziennik donosił, że tramwajarze ruszyli w pościg małym fiatem, ale nie udało im się dopaść składu jadącego 30 km/h.
"Tramwaj, ku przerażeniu obsługi personelu technicznego, wyjechał tyłem z zajezdni i skręcił w ulicę Wołoską. Bez problemu przejechał ostry zakręt w ulicę Rakowiecką oraz kolejny ostry zakręt w al. Niepodległości. Minął budynek Szkoły Głównej Handlowej, Biblioteki Narodowej oraz Głównego Urzędu Statystycznego. Wszelkie próby zatrzymania tramwaju okazały się nieudane. Kres ponad czterokilometrowej podróży położyły zwrotnice na skrzyżowaniu al. Niepodległości z Nowowiejską" – czytamy na stronie e-kartka z Warszawy, za którą stoi Dom Spotkań z Historią.
Skasował kwiaciarnię, uderzył w sklep
Ostatecznie to nie tramwajarze zatrzymali "uciekiniera", a właśnie zwrotnica. Była przestawiona do skrętu w Nowowiejską. Skład z dużą prędkością skręcił w lewo z alei Niepodległości. Wypadł z szyn, przejechał po chodniku, staranował kwiaciarnię, w końcu zatrzymał się na witrynie sklepu mięsnego. Mięsny bardzo nie ucierpiał, ale budynek kwiaciarni przestał istnieć.
– Rano obudził mnie telefon od stałego klienta. Myślałem, że się włamali, a on mówi: "Przyjeżdżaj pan, bo kiosku już nie ma" - mówił cytowany przez gazetę właściciel kwiaciarskiego biznesu.
Zdarzenie wywołało spore zamieszanie. Nie brakowało też emocjonalnych komentarzy. - To skandal, żeby tramwaje mogły ruszać same, a w dodatku tyłem! Wszystko przez tę demokrację - mówiła cytowana przez "Wyborczą" sklepowa.
Zarząd Transportu Miejskiego przyznał wówczas dziennikarzom, że ten "wypadek był pierwszym takim w 130-letniej historii warszawskich tramwajów". Usuwanie jego skutków kosztowało około dwóch miliardów starych złotych (obecnie to 200 tysięcy złotych).
"Zwarcie instalacji elektrycznej"
Rzecznik ZTM stwierdził, że poza podejrzeniami był manewrujący wagonami pracownik, który, przesiadając się do pierwszego wagonu, wyłączył zasilanie w drugim.
"Według wersji oficjalnej powodem samoczynnego ruszenia składu stojącego na terenie zajezdni przy ul. Woronicza było zwarcie instalacji elektrycznej. Nieoficjalnie mówiło się o błędzie ludzkim, wynikającym z nadużycia napojów wyskokowych" – czytamy z kolei wpis na e-kartce z Warszawy.
Poranny przejazd tramwaju widma zakończył się bez rannych.
CZYTAJ TEŻ O HISTORII LINII WARSZAWSKO-WILANOWSKIEJ:
Historia kolejki warszawsko-wilanowskiej
Historia kolejki warszawsko-wilanowskiej
ran/r