Tajne nagrody dla urzędników

Nagrody dla urzędników
Nagrody dla urzędników
Źródło: sxc.hu
Warszawski ratusz nie chce ujawnić wysokości nagród dla dyrektorów biur urzędu miasta i ich zastępców za ubiegły rok – donosi radio RMF. Podania dokładnych kwot domaga się jeden z radnych, jednak prezydent miasta mu odmówiła, bo... złożył pytanie w złym trybie.

Bartosz Milczarczyk, rzecznik ratusza, w rozmowie z rozgłośnią zdradził jedynie, że średnia kwartalna nagroda dla dyrektora biura i jego zastępcy to ponad 7,8 tys. złotych. W ratuszu jest 38 biur, co oznacza, że rocznie na nagrody miasto wydaje 2 mln zł.

"Niech powiedzą za co"

- Gdyby nie mieli nic do ukrycia, to by to pokazali. Składam interpelację do pani prezydent, bo jestem radnym i chcę się dowiedzieć, o jakie pieniądze chodzi. Jeżeli mądrze nagradza tych ludzi, to nie ma się czego czepiać, niech tylko jednak powie, ile i za co – mówi w rozmowie z RMF Krystian Jegierski, radny Klubu Lewicy.

Legierski złożył w tej sprawie interpelację już w marcu. Jednak Hanna Gronkiewicz-Waltz w odpowiedzi zwróciła mu jedynie uwagę na nieodpowiedni tryb tego pytania i zobowiązała go do złożenia wniosku o udostępnienie informacji publicznej.

Miliony tajne mimo wyroku

To nie pierwszy raz, kiedy radni nie mogą doprosić się o ujawnienie wysokości nagród.

- Wnioskowałem o dane osobowe z sześciu umów na łączną kwotę 24 tysięcy złotych, zawartych w 2009 roku - przypomina Jarosław Krajewski, radny PiS.

Cała sprawa zaczęła się właśnie w 2009 roku. Radny poprosił wtedy o informacje na temat danych osobowych z umów, które zawierało biuro edukacji. Urząd nie ujawnił nazwisk, powołując się na ustawę o ochronie danych osobowych. Taka interpetacja pozwala urzędnikom przelewać miliony złotych na prywatne konta nie ujawniając, do kogo one należą.

Argumentację urzędników podzieliło Samorządowe Kolegium Odwoławcze, a później sąd. Sędzia podkreśliła, że osoby zatrudnione przez miasto, mają prawo do prywatności, zwłaszcza, że nie są osobami publicznymi.

Ignorują prawomocny wyrok

Jarosław Krajewski odwołał się do sądu okręgowego i tym razem wygrał. - Ten prawomocny wyrok zapadł w listopadzie 2011 roku i obowiązkiem miasta było jego wykonanie - zaznacza Krajewski.

Władze miasta się jednak nie poddały i postanowiły wnieść o kasację wyroku. Ostateczną decyzję wyda Sąd Najwyższy.

Problem w tym, że zgodnie z prawem skarga kasacyjna nie wstrzymuje wykonania wyroku. Ratusz jednak go ignoruje. Teraz ujawnił jedynie część danych o które wnioskował radny. Podano informacje o trzech osobach, z którymi biuro edukacji podpisało umowy dotyczące wykładów o atmosferze kampanii wyborczej w 1989 roku: Grzegorza Lecha Majchrzaka, Jacka Szymanderskiego i Roberta Krzysztonia.

Bo się zgodzili

Czemu jednak ujawniono tylko niektóre umowy? "Pozostałe trzy osoby, pomimo prośby w tej sprawie, nie wyraziły zgody na upublicznienie umów, o które Pan prosił wraz z ujawnieniem swoich danych osobowych" - odpisała radnemu Joanna Gospodarczyk, dyrektor biura edukacji.

Chodzi m.in. o współpracę z mediami i organizację konferencji prasowej za 10 tysięcy złotych, czy o analizę pikniku naukowego za 4 tysiące złotych. Po co ratusz pytał o zgodę, skoro do ujawnienia danych zobowiązuje go wyrok sądu? - My dalej uważamy, że musi to rozstrzygnąć sąd najwyższy. Sąd pierwszej instancji podzielił nasze zdanie, drugiej pana radnego, dlatego czekamy na ostateczny wyrok - odpowiada Bartosz Milczarczyk, rzecznik ratusza. - Jeżeli byłaby zgoda i przekazalibyśmy wszystkie dane, to bezprzedmiotowe było wnoszenie o kasację - dodaje.

Radny poprosił więc o pomoc Fundację Batorego, która już wcześniej zwracała uwagę na niską transparentność działań warszawskich władz. W rozmowie z RMF Legierski nie wyklucza też skierowania sprawy do sądu.

mjc/roody

Czytaj także: