Walkę o to, by spółki miejskie nie kojarzyły się wyborcom jedynie z dobrze płatnymi posadami dla partyjnych działaczy, zapowiadała już w poprzedniej kampanii. W "Programie dla Warszawy na lata 2006-2010" Hanna Gronkiewicz-Waltz pisała, że "są one swoistą nagrodą dla lojalnych partyjnych funkcjonariuszy rządzącej partii, którzy obejmują w nich dobrze płatne posady prezesów, członków zarządów i rad nadzorczych". Tuż po wygranej nowa prezydent stolicy zapewniała z kolei, że "politycznych posad nie rozdawała" i rozdawać nie ma zamiaru, a w Ratuszu „nie będzie zarządzania politycznego".
Burmistrz cenna rzecz
W nowym programie, który ubiegająca się o ponowny wybór Gronkiewicz-Waltz rozdawała w sobotę na 30. piętrze Pałacu Kultury i Nauki, podobne deklaracje nie padają. - Jest bardziej konkretny i realny, bo jestem osobą mądrzejszą o doświadczenie czterech ostatnich lat – tłumaczyła podczas konferencji podsumowującej jej dokonania. Doświadczenie z obsadzaniem stanowisk w spółkach miejskich obecna prezydent Warszawy ma jednak takie samo, jak poprzednicy, których tak krytykowała.
Dziś m.st. Warszawa jest jedynym właścicielem 27 spółek (plus 15 spółek z większościowym/ mniejszościowym udziałem). W 2006 roku było ich 34. Co z hucznie zapowiadaną prywatyzacją i likwidacją "tych, których działalność nie leży w interesie miasta"? Prezydent tłumaczy, że z "prywatyzacją się nie paliła", bo chciała wszystko dokładnie sprawdzić. - Ale uważam, że ten wynik to i tak dużo. A cały szereg spółek jeszcze zrestrukturyzujemy – zapowiada. Łatwo nie będzie między innymi dlatego, że w ich zarządach i radach nadzorczych aż roi się od ludzi z Platformy Obywatelskiej, albo z PO związanych. Są wśród nich szeregowi działacze, radni, ale i wiceburmistrzowie oraz burmistrzowie. W oddelegowywaniu do spółek tych ostatnich Gronkiewicz-Waltz dzisiaj widzi już tylko korzyści.
Jej polityka
- To jest moja polityka, bo w ten sposób mam kontrolę miejską nad daną spółką. Burmistrzowie w ich radach nadzorczych to bardzo cenna rzecz – przekonuje. Ale i zastrzega: - Absolutnie nie są to jednak osoby, które można by nazwać nominantami politycznymi.
Ilu nowych członków prezydent Gronkiewicz-Waltz wprowadziła do rad nadzorczych i zarządów spółek miejskich? - Myślę, że bardzo niewielki procent. Jestem ostatnią osobą, która robi rewolucje kadrowe – uważa była prezes NBP. Z dokumentów Krajowego Rejestru Sądowego, które przejrzeliśmy, wynika jednak co innego.
Partia, rodzina, fachowiec
Tylko na przestrzeni czterech miesięcy, od lutego do kwietnia 2007 roku (a więc w pierwszych miesiącach urzędowania obecnej prezydent) w radach nadzorczych i zarządach spółek miejskich pojawiło się kilkadziesiąt nowych nazwisk. Wiele z nich to osoby związane bądź kojarzone z PO. 23 marca 2007 r. na stanowisko członka rady nadzorczej Towarzystwa Budownictwa Społecznego Bemowo powołany został Krzysztof Kwiatkowski, ówczesny wiceprzewodniczący sejmiku... łódzkiego, obecny minister sprawiedliwości. W maju następnego roku Kwiatkowski, wówczas już senator PO, przestał być członkiem rady. Na tym samym posiedzeniu trafił do niej jednak jego brat – Sebastian. - Spełnia wszystkie wymagania merytoryczne – podkreśla Tomasz Andryszczyk, p.o. rzecznika stołecznego magistratu.
Dziś oprócz brata ministra w radzie nadzorczej TBS Bemowo zasiadają jeszcze między innymi Roman Bielański (działacz PO z Wołomina) i Marek Lipiński (wiceburmistrz Woli z PO) a prezesem zarządu jest Andrzej Smoliński, były poseł AWS, obecnie w Platformie. Wszyscy wymienieni stanowiska objęli w 2007 lub 2008 roku.
"Bez znaczenia"
Podobnie jak Marek Andruk, burmistrz Woli (PO) i Jarosław Dąbrowski, burmistrz Bemowa (PO). Do rady nadzorczej miejskiego giganta, czyli Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji weszli 13 marca 2007 roku. Dąbrowski ciekawie tłumaczy, dlaczego radzie się przydaje. - Bo wcześniej byłem w radzie nadzorczej miejskich wodociągów w Jarocinie - mówi nam.
Ratusz stanowczo podkreśla jednak, że "w obecnej kadencji jedynym kryterium doboru kandydatów na członków organów spółek z udziałem m.st. Warszawy są ich kwalifikacje merytoryczne", tj. wykształcenie oraz predyspozycje. - Przynależność partyjna kandydata ani przynależność do konkretnej opcji politycznej nie ma znaczenia – zaznacza Andryszczyk.
Nie dyskwalifikować
Miasto nie wie, ilu partyjnym działaczom spółki płacą średnio po ok. 2,5 tysiąca złotych za zasiadanie w radach i zarządach. Osoby aplikujące do pełnienia funkcji w organach spółek, które uznano za dysponujące odpowiednimi kwalifikacjami, nie mają po prostu obowiązku informowania o swojej przynależności partyjnej bądź jej zmianie. - Przynależność partyjna kandydatów nie jest ewidencjonowana. Co więcej, w świetle przepisów o ochronie danych osobowych, zbieranie takich informacji przez Urząd m. st. Warszawy jest niedozwolone – podkreśla p.o. rzecznika urzędu miasta.
Prezydent stolicy idzie o krok dalej i stwierdza, że odrzucanie czyjejś kandydatury ze względu na przynależność partyjną mogłoby zostać odebrane jako dyskryminacja. - Taka przynależność nie dyskwalifikuje kandydatów. Jeżeli ktoś jest aktywnym działaczem jakiejś partii, to nie mogę mu powiedzieć: przepraszam bardzo, ale pan należy do Platformy i dlatego nie może zostać szefem – podkreśla Gronkiewicz-Waltz.
"Fachowiec"
Tę strategię prezydent wcieliła w życie między innymi w przypadku Sławomira Michalaka, pełnomocnika finansowego jej komitetu w poprzednich wyborach i działacza PO z Ochoty. - Sprawdził się i poszedł do bardzo trudnej spółki. Myślę, że to osoba bardzo wykwalifikowana – zaznacza wiceprzewodnicząca Platformy. Identycznie rzecz się podobno ma jeśli chodzi o jednoczesne zasiadanie Stanisława Rojka (b. Wiceprezydenta stolicy, męża radnej PO) w zarządzie Przedsiębiorstwa Produkcyjno-Handlowo-Usługowego "ZAPLECZE" i radzie nadzorczej MPT. - Pan Rojek to nie jest moja nominacja w takim sensie, że ja go sobie wymyśliłam. To fachowiec – zapewnia prezydent stolicy.
Łukasz Orłowski//mat/
Źródło zdjęcia głównego: | TVN24, kopernik.org.pl