Przed kancelarią premiera zgromadziło się ok. 400 osób z flagami i transparentami, na których widniały hasła: „Główny inspektor sanitarny - szef marny”, „W sanepidzie pracujesz, zawsze głodujesz”, „Zatrucia, zakażenia, dopalacze. Tego chcecie”, „Sanepidy to są bidy” i „Uczciwa praca - hańbiąca płaca”. Protestujący używali trąbek i gwizdków.
Mieli też flagi central związkowych - NSZZ Solidarność i OPZZ.
- Wynagrodzenia są zamrożone od trzech lat. Środki są rozdzielane niesprawiedliwie. Bardzo często z puli na wynagrodzenia finansowana jest działalność stacji - mówił organizator protestu, Piotr Szereda.
"Nie wykluczamy większej manifestacji"
Reprezentanci demonstrujących, na spotkaniu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów przekazali petycję przedstawicielom Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji, Ministerstwa Zdrowia, GIS-u i kancelarii szefa rządu.
- Jeżeli nie będzie żadnej reakcji, to zastanowimy się nad dalszymi działaniami. Nie wykluczamy ponownej znacznie większej manifestacji w Warszawie lub strajku absencyjnego - dodał Szereda.
Pensje 1300 zł, brak pieniędzy na badania
Pracownicy powiatowych stacji sanitarno-epidemiologicznych przypomnieli, że gdy we wrześniu inspekcje w całym kraju miały wykrywać nielegalny, szkodliwy dla zdrowia alkohol metylowy, brakowało pieniędzy na zapłacenie nadgodzin, transport, zabezpieczenie oraz badanie alkoholu.
Według Janusza Chojnackiego z Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Koninie pieniądze otrzymywane z budżetu państwa kończą się w drugim lub trzecim miesiącu roku. Podkreślił on, że większość pracowników stacji sanitarno-epidemilogicznych zarabia 1,3 tys. zł. - Jesteśmy funkcjonariuszami publicznymi, domagamy się godnej płacy - powiedział PAP Chojnacki.
Wojewódzkie i powiatowe stacje sanitarno-epidemiologiczne, będące zakładami opieki zdrowotnej, nie podlegają Ministrowi Zdrowia, nadzór nad nimi sprawuje GIS, a o wysokości funduszy decyduje wojewoda.
PAP//mz