Prezydent stolicy Hanna Gronkiewicz-Waltz wydała w środę decyzję o zakazie organizacji marszu narodowców 11 listopada. Prezydent Andrzej Duda i premier Mateusz Morawiecki po tej decyzji ustalili, że zostanie zorganizowany "wspólny biało-czerwony marsz". W czwartek wieczorem stołeczny sąd okręgowy nieprawomocnie uchylił decyzję prezydent stolicy. Ratusz złożył zażalenie.
Prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz pytana w "Faktach po Faktach", czy dopuszcza możliwość rozwiązania marszu państwowego, jeśli mimo apeli rządu pojawiłyby się na nim hasła i transparenty łamiące prawo, powiedziała, że jest taka możliwość jeśli zostaną przekroczone przepisy kodeksu karnego.
Dodała, że na pewno rozwiąże marsz, jeśli pojawią się na nim swastyki. Natomiast - jak powiedziała - skoro organizuje to MON, czyli będą policjanci, żołnierze i Żandarmeria Wojskowa, to sądzi, że tego typu emblematy, transparenty zostaną natychmiast zdjęte.
Tłumaczyła, że jeśli nie będzie szybkiej reakcji organizatora marszu, to wtedy ratusz "musi reagować". Zaznaczyła, że nie reagował do tej pory w sposób pochopny. - Ale reagujemy wtedy, kiedy trzeba - dodała. Na uwagę, że właściwie jej decyzja o zakazie marszu narodowców daje rządowi narzędzie nacisku na narodowców, żeby się zgodzili na przejęcie przez rząd ich marszu, powiedziała: "ja w ogóle ani nie pomagam, ani nie szkodzę rządowi".
- Ja przede wszystkim staram się i to jest moim obowiązkiem zgodnie z moimi kompetencjami zapewnić bezpieczeństwo mając zresztą słabe siły, bo tak naprawdę siły są po stronie policji, rządu, wojska - zaznaczyła.
Podkreśliła, że "troszczy się o bezpieczeństwo tych, którzy mieszkają w stolicy i tych, którzy przyjadą".
js/tr