Sklepy z odzieżą patriotyczną wyrastają jak grzyby po deszczu. "Patriotyczne" są już jednak nie tylko ubrania. Gdzie jest granica między upamiętnieniem a szarganiem świętości? I po której stronie tej granicy jest na przykład znak Polski Walczącej przyklejony na smartfonie? Odpowiedzi szukał Artur Warcholiński, reporter programu "Czarno na białym".
Słynna kotwica powstańcza - znak, który powstał z połączenia liter P i W. Po raz pierwszy pojawił się na ulicach Warszawy 75 lat temu. - Za jego malowanie można było trafić na Pawiak i stracić życie - przypomina Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego.
Kiedyś kotwica obecna było tylko na murach i ulicach, później grobach i pomnikach, eksponowana podczas uroczystości rocznicowych. Dziś "zdobi" także koszulki, bluzy, samochody, smartfony, a nawet… pościel. Gdzie jest granica między pamięcią, szacunkiem, a nadużywaniem symboliki Powstania Warszawskiego?
Bluza, kij bejsbolowy, styropian z ledami
Pan Adam na co dzień zajmuje się serwisowaniem klimatyzacji. Pracuje fizycznie, ubrany w biało-czerwoną bluzę z powstańczą kotwicą. - Trzeba być dumnym z barw - stwierdza. Uprzedza jednak, że należy być świadomym tego co znaczą. Sam deklaruje, że jest. - Byłem harcerzem przez 15 lat - mówi. Na pytanie kto pierwszy namalował ten znak odpowiada: - Kurde, nie pamiętam…
Bluza z kotwicą to jednak nie wszystko. W mieszkaniu pan Adam przechowuje znak Polski Walczącej wykonany ze styropianu. - Nakleiłem dwa kawałki: metr na 60 centymetrów, jeden pod drugim. Podświetliłem w domu ledami i bajka - zachwala.
W ubiegłbym roku opinią publiczną wstrząsnęła informacja o tym, że jeden z przedsiębiorców sprzedaje kije bejsbolowe ozdobione powstańczą kotwicą. To skrajny przykład robienia pieniędzy na narodowych symbolach, który zakończył się wyrokiem skazującym. Tysiąc złotych grzywny - taką karę biznesmenowi wymierzył szczeciński sąd za znieważenie znaku Polski Walczącej. Bo ten od blisko trzech lat jest chroniony ustawą.
"Otaczanie znaku Polski Walczącej czcią i szacunkiem jest prawem i obowiązkiem każdego obywatela Rzeczypospolitej Polskiej. Kto publicznie znieważa znak Polski Walczącej, podlega karze grzywny" - czytamy w dokumencie.
Znieważenie symbolu
Ile prowadzono spraw o znieważenie powstańczej kotwicy? Nie wiadomo. W odpowiedzi przesłanej z Komendy Głównej Policji czytamy, że "policja nie prowadzi statystyk" w tej sprawie.
Jedną z oskarżonych o znieważenie znaku została Małgorzata Tracz z Partii Zieloni. Użyła kotwicy podczas ubiegłorocznych manifestacji środowisk lewicowych. Prezentując na transparencie służącym walce o prawa kobiet.
- Naszym celem było odwołanie się do walki o niepodległość związane z działalnością Polski Walczącej. O niepodległość walczyły też przecież Polki - wyjaśnia dziś. Przekonuje, że nie chciała obniżać rangi symbolu, a wręcz przeciwnie. - Naszym celem było pokazanie, że bardzo go doceniamy. Należy zadać pytanie, czy pokazanie symbolu na pościeli nie jest jego większym znieważeniem - twierdzi.
"Robienie Disneylandu z nieszczęścia"
Filip Chajzer, dziennikarz i rodowity warszawiak nie kryje krytycznego stosunku do nadużywania znaku kotwicy. - To jest robienie Disneylandu z bardzo nieszczęśliwego wydarzenia - mówi wprost.
Na początku kwietnia Chajzer opublikował nagranie, na którym obnaża szokujący brak wiedzy sprzedawcy ubrań z powstańczą kotwicą. - Chciałem zapytać czy wiedzą, czym handlują. Oczywiście ich pojęcie było mgliste. Potem patrzę, jest klient i okazuje się, że on wie tyle co ten sprzedawca z Bangladeszu. To jest chore – oburza się dziennikarz.
Dużo można zarobić na patriotyzmie? - Nie chciałbym o tym mówić, że to jest tylko zarabianie pieniędzy. Ale jest to biznes, który dynamicznie się rozwija, otwieramy nowe sklepy - przyznaje Paweł Szopa, współwłaściciel sklepów z odzieżą patriotyczną.
Malowany lakierem asfaltowym
Eugeniusz Tyrajski jest człowiekiem, który malując znak Polski Walczącej ryzykował życie. Był członkiem Szarych Szeregów, potem walczył w pułku Armii Krajowej. Dziś jest wiceprezesem Związku Powstańców Warszawskich.
- To malowało się farbą, ale szybko przeszliśmy na lakier asfaltowy. W takim sklepie pracował człowiek, do którego przychodziliśmy z kubełkiem owiniętym gazetą. On wiedział o co chodzi – opowiada.
Wspomina też, jak pewnego razu waz z kolegami wymalowali kotwicę mającą metr wysokości. - Za parę dni idę ta ulicą [i widzę – red.] jak facet znak skuwa, ale po skuciu znak i tak został jako wykuty – dodaje.
Na pytanie czy założyłby bluzę albo koszulkę z powstańczą kotwicą, gdyby dostał w prezencie Tyrajski odpowiada zaskakująco: - Powiem panu, ze dostałem, ale nigdy jej nie miałem na sobie.Uważam, że nie powinienem i większość też nie powinna.
Artur Warcholiński, "Czarno na białym" TVN24 /kw/b