Chodzi o zdarzenie, które miało miejsce w letnią niedzielę dwa lata temu. W czasie oberwania chmury trójka niewidomych - dwoje korzystało z pomocy psów asystujących, a trzeci posługiwał się białą laską - postanowiła schronić się przed burzą w warszawskiej restauracji Blue Cactus.
Jak jednak twierdzą, nie wpuszczono ich do środka argumentując, że w lokalu są dzieci, które mogłyby zostać pogryzione przez psy. Miały także paść słowa, że restauracja woli zapłacić odszkodowanie za niewpuszczenie niewidomych, niż za pogryzione dzieci. Trójce z psami zaproponowano miejsce na patio.
Sprawą zajął się sąd
Sprawa trafiła do sądu. Niewidomi z psami uznali, że nie wpuszczono ich do lokalu, mimo że ustawa gwarantuje im prawo do przebywania z psem przewodnikiem w miejscach użyteczności publicznej. - Tylko że ustawa nie ma żadnych sankcji za niewpuszczenie - powiedziała powódka, Dorota Ziental-Sobkowicz. Towarzyszący jej powód Sebastian Grzywacz dodał, że dlatego postanowili walczyć o swe prawa przed sądem. Wytoczyli spółce, która jest właścicielem lokalu, proces cywilny o ochronę dóbr osobistych.
Miejska aplikacja dla niewidomych. Chcą udoskonalić Virtualną Warszawę
Niewidomi żądają od niej przeprosin w prasie oraz 50 tys. zł zadośćuczynienia na cel społeczny. Z kolei pozwana spółka Santa Fe Partners chce oddalenia pozwu. Wcześniej odpowiedziała na nie pozwem wzajemnym. Jak przekazał w rozmowie z PAP pełnomocnik spółki, mec. Leszek Kot, chodzi o to, że niewidomi rozpowszechniają nieprawdziwe informacje o tym, że nie wpuszczono ich do lokalu - podczas gdy proponowano im miejsce na patio.
Niewidomi i właściciele lokalu prowadzili rozmowy ugodowe. Nie przyniosły one jednak skutku. - Nie możemy się zgodzić na taką formułę, że obie strony zapominają o sprawie tak jakby jej nie było - powiedział PAP mec. Aleksander Woźnicki, pełnomocnik niewidomych.
Przesłuchano świadków
W środę sąd przesłuchał niewidomego mężczyznę, który towarzyszył dwójce powodów z psami oraz czworo pracowników restauracji.
Niepełnosprawni w panice na Narodowym. "Nikt do nas nie przyszedł"
- Powiedziano nam, że nie możemy wejść z psami do restauracji, bo jest impreza z dziećmi i oni się boją, że psy rzucą się na dzieci. Sebastian tłumaczył, że to są psy przeszkolone, mają certyfikat i mamy prawo z nim przebywać. Sytuacja zrobiła się napięta. Ktoś z naszej strony powiedział, że mamy prawo tu przebywać, nawiązaliśmy do tego, że nasza niewidoma znajoma wygrała proces z supermarketem. Odpowiedziano nam: proszę nam nie grozić. Postanowiliśmy nie wchodzić na siłę, na odchodne powiedziałem, żeby pamiętali, że prawo jest po naszej stronie - relacjonował Michał K.
"Zdecydowana niechęć"
Pytany jak odczuł to zdarzenie, odparł, że była to "zdecydowana niechęć". - Najpierw hostessa poinformowała, że nie ma miejsca, a potem, że są dzieci, które mogą być pogryzione. Chodziło o to, żeby się nas pozbyć i mieć problem z głowy. Jesteśmy dość wyczuleni na niechęć. Bardzo szybko było oczywiste co się dzieje, więc powiedzieliśmy sobie, że szkoda naszego czasu i nie będziemy się wpraszać tam, gdzie nas nie chcą. Od razu uruchamia się wyobraźnia, co można zrobić z posiłkiem przygotowanym dla nas - mówił świadek.
Menedżerka restauracji Małgorzata P. zapewniała, że niedoszłym gościom proponowano miejsce na patio. - Chciałam, żeby państwo sprawdzili to miejsce. Rozmawiała ze mną kobieta. Był to krzyk i straszenie mnie, że pani chce inne miejsce i to ona będzie decydować jakie to miejsce ma być - zeznała.
I ona, i wezwani na świadków recepcjonistka z lokalu oraz kelner i kucharz podkreślali, że niedziela to wyjątkowy dzień w ich restauracji, bo w niedzielę podaje się tam brunch, jest szwedzki stół i mniej stolików niż zwykle i także tamtej niedzieli wszystkie miejsca wewnątrz były zarezerwowane. - To recepcjonistki decydują o przydziale miejsc. Jeśli można wybrać miejsce, to się wybiera. Proponowaliśmy patio, bo nie dysponowaliśmy w środku miejscem dla trzech osób i dwóch dużych psów - zapewniała.
"Jesteśmy tolerancyjną restauracją"
Przyznała zarazem, że restauracja wpuszcza gości ze zwierzętami, ale w takich wypadkach szuka się miejsca z dala od dzieci.
- Jesteśmy tolerancyjną restauracją. Wpuściliśmy kiedyś gości z małą świnką, więc z psami na pewno by nie było problemu. Chciałem pomóc. Zawsze byłem uczony, żeby być pomocnym. Wiedząc, że państwo są niewidomi oferowałem nawet, że przygotuję dla nich jakiś zestaw przystawek na talerzu i przyniosę na patio - przekonywał Łukasz Sz., kelner z Blue Cactus. Według niego powódka "mówiła, że jest z rodziny prawniczej, że wytoczy nam sprawę i nas załatwi".
- Pani mówiła "nikt mi stolika w restauracji wybierał nie będzie" - dodał kucharz Mariusz M. Według niego, pies przewodnik jest w stanie wybrać stolik dla swego podopiecznego. Nie pamiętał, by padły słowa, że restauracja woli zapłacić odszkodowanie za niewpuszczenie niewidomych niż za pogryzienie dzieci przez psy.
Proces ma dobiec końca w styczniu, gdy przesłuchani zostaną niewidomi, którzy złożyli pozew.
Wcześniej w sądzie toczył się proces przeciwko pracownikom restauracji. Zostali oni uniewinnieni.
PAP/jk