Stacje pomiarowe w centrum Warszawy wskazują fatalny stan powietrza, ale ani służby, ani urzędnicy nie informują o tym mieszkańców. Dlaczego? Inspekcja ochrony środowiska twierdzi, że nie ma takiego obowiązku.
24 i 25 marca stan powietrza zaniepokoił mieszkańców, którzy obserwowali wyniki ze stacji pomiarowych. Ta przy ulicy Marszałkowskiej, według inspekcji ochrony środowiska wskazywała stan "umiarkowany". Znacznie gorzej prezentowały się dane ze stacji przy al. Niepodległości.
Odnotowano tam podwyższone stężenie szkodliwych dla organizmu pyłów PM10 – nawet 378,1 mikrogramów na metr sześcienny (godz. 7 rano 25 marca). Taki stan jest klasyfikowany jako bardzo zły (dobry plasuje się na poziomie 21 - 60 mikrogramów).
Brak wiatru, czyszczenie torów
Mimo że to miejsce w centrum miasta, służby nie podnosiły alarmu. Nie informowano też mieszkańców o zagrożeniu. W warszawskich przedszkolach dzieci miały zajęcia na dworze.
O przyczyny zapytaliśmy Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska. Jak zaznacza na wstępie Tomasz Klech, pracownik WIOŚ, miernik w al. Niepodległości prawdopodobnie działał prawidłowo.
– Wszystko wskazuje, że były niekorzystne warunki atmosferyczne, dokładnie niska prędkość wiatru, który rozwiewa, rozcieńcza zanieczyszczenia. Do tego doszedł poranny szczyt komunikacyjny, w czasie którego samochody wznosiły pyły – wylicza Klech. Jako kolejną przyczynę wskazuje nocne (z 24 na 25 marca) czyszczenie torów w al. Niepodległości. Ten powód podawały naszych łamach również władze Warszawy.
Dlaczego jednak nie zaalarmowano mieszkańców?
Rozporządzenie i uchwała
Klech tłumaczy, że kwestię informowania opinii publicznej określają przepisy.
- Jeżeli w średniej dobowej na danej stacji wartość pyłów PM10 przekroczy 200 mikrogramów na metr sześcienny, wówczas mamy obowiązek poinformowania o tym wojewódzki zespół zarządzania kryzysowego. A ten biuro bezpieczeństwa w stołecznym ratuszu. Później ten ostrzega mieszkańców - wyjaśnia.
Zanotowana wartość - 378,1 mikrogramów w al. Niepodległości - to stan chwilowy, a nie średnia dobowa. Ta wyniosła 152 mikrogramy na metr sześcienny.
- Wysokość 200 mikrogramów na metr sześciennych określają przepisy w dwóch miejscach. To rozporządzenie ministra środowiska z 2012 roku w sprawie poziomów substancji w powietrzu oraz uchwała Sejmiku Mazowieckiego w sprawie programu ochrony powietrza - dodaje Klech.
Z formalnego punktu widzenia wszystko jest więc w porządku i to urzędnikom wystarcza. Żaden z aktywnych w mediach społecznościowych wiceprezydentów nie uznał za właściwe, by - jeszcze przed wyjaśnieniem przyczyn wysokich odczytów na stacji w al. Niepodległości - ostrzec mieszkańców miasta, że powinni zostać w domu. Dlaczego?
- Chwilowy pomiar na tej stacji był nadmiernie wysoki w tamtym dniu. Nie pamiętam tak skokowego pomiaru w historii. Sprawdziliśmy przyczyny i w mojej ocenie nie oznaczało to zagrożenia ani powodu do wszczynania alarmu dla mieszkańców całego miasta. Również Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska nie zdecydował się na informowaniu o zagrożeniu co potwierdza, że ta sytuacja nie stanowiła zagrożenia dla zdrowia i życia mieszkańców – tłumaczy Michał Olszewski, wiceprezydent Warszawy.
Aktywiści apelują
W listopadzie członkowie organizacji Miasto Jest Nasze pojawili w ratuszu z listem, w którym proponowali rozwiązania mająca uchronić miasto przed "katastrofą ekologiczną". To m.in. zakaz wjazdu ciężarówek do Śródmieścia, mycie ulic i sadzenie drzew.
Ratusz zapowiedział działania, które mają pomóc w walce ze smogiem. Urzędnicy mówili między innymi o dniach z darmową komunikacją, dotacjach na wymianę pieców oraz opracowaniu jednolitego systemu pomiaru. Władze miasta zapowiedział też, że zaangażują również straż miejską.
Jeszcze w tym roku ma powstać Warszawski Indeks Powietrza, czyli system, który pozwoli ocenić, jak zła jest sytuacja w stolicy. Zajmą się tym naukowcy ze stołecznej Politechniki.
HAPPENING "MIASTO JEST NASZE":
ran/r
Źródło zdjęcia głównego: MJN