Zaczęło się od słów, których nie chce słyszeć żaden rodzic przedszkolaka: Przyjrzyjcie się dobrze swoim dzieciom, bo coś jest nie tak.
Sygnał dała jedna z opiekunek pracujących w przedszkolu na Kabatach. Nic dziwnego, że rodzice zaczęli się poważnie zastanawiać nad zachowaniem maluchów. - Nie chciały chodzić do przedszkola, panicznie bały się leżakowania, miały nadwrażliwość na dźwięki - wylicza w rozmowie z nami jedna z matek, która chce zachować anonimowość.
Gdy porozmawiała z dzieckiem, usłyszała koszmarne historie. To samo, według jej relacji, zrobili inni rodzice. - Dzieci opowiadały, że były rzucane na leżaki, przyduszane, bite. Że pani Wanda [imię zmienione - red.] potwornie krzyczała i nie pozwalała w trakcie leżakowania czy podczas posiłków korzystać z toalety, więc dzieci po prostu sikały pod siebie - opowiada. - I bardzo często odbieraliśmy właśnie zasikane dzieci - dodaje.
- Córka prosiła, żebym odbierała ją przed leżakowaniem. Mówiła, żebym zabrała ją z tego przedszkola - opowiada inna matka. Jej dziecko twierdziło, że pani Wanda krzyczała, popychała i dusiła dzieci. - Kiedy zapytałam, czy jej też wyrządziła krzywdę, odpowiedziała, że zrzuciła ją z leżaka - twierdzi.
W listopadzie rodzice spotkali się z dyrekcją. Powtórzyli przerażające historie swoich dzieci. Można je przeczytać w protokole ze spotkania, do którego udało nam się dotrzeć (zmieniliśmy imiona dzieci).
"Oliwia stała się wycofana, wróciła do smoczka. Poniedziałkowe wyjścia do przedszkola poprzedzone były wymiotami".
"Antek był przetrzymywany na leżakowaniu. Nie mógł wyjść do toalety w związku z tym zsikał się na leżak".
"Ewa od połowy września nie chciała chodzić do przedszkola. Powiedziała mamie, że pani Wanda krzyczała jej do uszu, że wszystko to jej wina".
"Swoich powinności dopełniłam"
Pierwsza informacja w tej sprawie dotarła do naszej redakcji w styczniu. Rozmawialiśmy wtedy z dyrektor przedszkola numer 201 przy ulicy Wilczy Dół Anną Zabielską. Na spotkanie przyszła z teczką dokumentów. Pokazała pisma złożone na policji, w prokuraturze i kuratorium, a także protokoły i oświadczenie pani Wandy. Tego ostatniego nie pozwoliła nam jednak przeczytać. Skomentowała tylko: - Pani Wanda wszystkiemu zaprzecza.
Dyrektor stwierdziła też, że zrobiła wszystko, by opiekunka została zawieszona. - Pierwszy sygnał dostałam 25 października. 28 dotarło do mnie zgłoszenie poważniejsze. To był piątek. Na tyle poważnie potraktowałam sprawę, że już 31 października przekazałam ją do komisji dyscyplinarnej - zapewniła w rozmowie z nami.
Podkreśliła też, że sama zgłosiła sprawę policji, a dzieciom i rodzicom zapewniła wsparcie psychologiczne. - Psycholog radziła rodzicom, jak postępować w tej trudnej dla nas wszystkich sytuacji. Przede wszystkim zwracała uwagę na wyciszenie emocji, na to, aby dzieci czuły się bezpiecznie. - Swoich powinności dopełniłam - zapewniała w styczniu.
Efekty? Komisja dyscyplinarna pani Wandy nie zawiesiła, bo ta poszła na zwolnienie. Za to policja i prokuratura rzeczywiście zajęły się sprawą. - Przesłuchujemy zarówno rodziców, jak i pracowników przedszkola, pod nadzorem prokuratury Warszawa-Mokotów - potwierdziła Joanna Banaszewska z mokotowskiej policji. Ale zastrzegła, że nikt nie usłyszał zarzutów.
"Szarpała jedną z dziewczynek"
Mimo że służby o możliwości popełnienia przestępstwa poinformowała dyrektor Zabielska, rodzice uważają, że mogła zrobić więcej i - przede wszystkim - że reagować powinna wcześniej. Wytykają też, że (cytowanego wyżej) protokołu ze spotkania nie dostarczyła policji.
- Gdybyśmy sami nie dostarczyli dokumentu, byłaby to kolejna sprawa zamieciona pod dywan – uważa matka, z którą rozmawialiśmy. I dodaje, że udało się jej dotrzeć do rodziców dzieci, które do przedszkola chodziły dwa lata wcześniej. Oni też mieli skarżyć się na panią Wandę. Miała m.in. szarpać jedną z dziewczynek podczas próby poloneza w 2015 roku.
O tym dyrektor przedszkola nie chciała już z nami rozmawiać. Tymczasem nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że na policję zgłosiła się niedawno woźna, która pracowała w tym samym przedszkolu. Już w 2015 roku miała zwracać dyrektor Zabielskiej uwagę na zachowanie pani Wandy. Według jej relacji, dyrektor obiecała, że zajmie się sprawą. Jednak po kilku miesiącach woźna... została zwolniona.
"Dzieci doznały przemocy, proszę państwa"
Na początku lutego sprawa stała się głośna, bo stanęła na radzie dzielnicy. Rodzice złożyli bowiem w urzędzie skargę na dyrektor Zabielską - radni mieli ocenić, czy jest zasadna. Sesja trwała kilka godzin, nie brakowało - co zrozumiałe - emocji.
- Nasze dzieci doznały przemocy, proszę państwa - alarmowała wtedy Agnieszka Orłowska, matka jednego z dzieci.
- My nie rozstrzygniemy, czy w przedszkolu doszło do przemocy. Nie rozstrzygniemy, czy pani dyrektor rzeczywiście dopełniła obowiązków. Komisja rewizyjna nie jest prokuraturą, nie jest policją, organem ścigania, który jest uprawniony do takich rzeczy. Nie mamy narzędzi i nie mamy uprawnień - odpowiadał radny Michał Szpondrowski.
Ostatecznie, 20 radnych uznało, że skarga jest niezasadna, czterech wstrzymało się od głosu. Nikt nie był za.
Burmistrz Ursynowa Robert Kempa, któremu podlegają przedszkola w dzielnicy, nie chce komentować sprawy. Nie odpowiada również na pytanie dotyczące wcześniejszych sygnałów. - Nas interesuje, jak pani dyrektor zareagowała teraz, bo skarga rodziców dotyczy 2016 roku - ucina.
"Znają i monitorują"
O sytuację zapytaliśmy też miejskie Biuro Edukacji. Katarzyna Pienkowska z wydziału prasowego ratusza powiedziała tylko, że ratusz sprawę "zna i monitoruje", ale po szczegóły odesłała do Mazowieckiego Kuratorium Oświaty.
- W związku z pismem rodziców, które wpłynęło 5 grudnia 2016 r., w zgłoszonej sprawie przeprowadzono postępowanie wyjaśniające - odpowiedział jego rzecznik Andrzej Kulmatycki.
Zastrzega, że do 2016 roku na panią Wandę oficjalnych skarg nie było, a kobieta nie prowadzi już zajęć z dziećmi. - Dyrektor przedszkola w dniu 6 listopada 2016 roku poinformowała komisariat policji o zarzutach wobec nauczyciela - przypomina.
Oficjalnych skarg do kuratorium nie było, ale były sygnały. Podczas tej samej sesji jedna z nauczycielek z przedszkola przeczytała oświadczenie, w którym kadra broniła przełożonej. Ale wspomniała też, że już w 2015 roku na biurko dyrektor Zabielskiej trafiła skarga rodziców na panią Wandę.
Nauczyciele nie odnieśli się do zarzutów wobec koleżanki. "Nauczycielka jest zatrudniona w przedszkolu nieprzerwanie od 2002 roku, do czasu związanego z ostatnimi wydarzeniami, nigdy nie była odsunięta od pracy z dziećmi, bo nigdy nie było ku temu podstaw" - napisali jedynie.
Jedni oskarżają, drudzy bronią
Opowieści rodziców chcieliśmy zweryfikować, przede wszystkim w rozmowie z samą zainteresowaną. Pani Wanda wciąż jest jednak na zwolnieniu lekarskim. Próbowaliśmy się z nią skontaktować, ale dyrektor Zabielska stwierdziła jedynie, że "nie ma z nią kontaktu". Nie udało nam się też z pomocą radnych dzielnicy, rodziców ani wcześniejszej współpracowniczki. Pani Wanda nie odpisała też na wiadomość pozostawioną na portalu społecznościowym.
W jej obronie, a także w obronie dyrektorki, wystąpiła na sesji grupa rodziców: - Nie dałabym powiedzieć na temat tego przedszkola złego słowa. Jest mi naprawdę wstyd za rodziców, którzy eskalują problem. 14 lat funkcjonowania, dyrektor Zabielska, która tworzyła to miejsce od podstaw, jest oskarżona przez - na szczęście - niewielką liczbę rodziców o takie rzeczy... Jest mi naprawdę przykro! - mówiła emocjonalnym tonem Ewa Żak, matka jednego z przedszkolaków.
Odczytała też list, który przygotowali rodzice z jednej grupy. Pismo jest wyrazem solidarności z dyrektorką przedszkola. Oskarżenia wobec pani Wandy skomentowała krótko: - To była fajna pani. Czasem krzyczała, ale nie było mowy o przemocy.
Klaudia Ziółkowska