Podstaw do liczenia na to, że mecz zakończy się równie wysokim wynikiem jak VII SuperFinał (Seahawks pokonali rok temu Eagles 52:37), nie było żadnych. Finaliści w sezonie zasadniczym posiadali najlepsze defensywy Topligi i tracili średnio jedynie 10,5 punktu na mecz. Co więcej, w jedynym tegorocznym bezpośrednim starciu 11 maja Giants wygrali 9:7 i było to spotkanie zakończone najmniejszą sumą zdobyczy spośród wszystkich gier ligowych.
Początek bez punktów
Nic więc dziwnego, że od pierwszych minut ekipy miały problemy ze zdobywaniem jardów i co chwilę musiały odkopywać piłkę. W połowie pierwszej kwarty fatalne podanie quarterbacka wrocławian Bartosza Dziedzica przejął Marc-Avery Airhart, dzięki czemu Eagles mogli rozpocząć swój atak już na 26. jardzie połowy przeciwnika.Warszawskiej ekipie tak korzystny układ nic nie dał. Jej rozgrywający Shane Gimzo trzykrotnie został powalony, Eagles nie zdecydowali się na field kicka z 37. jardów i piłka znalazła się w posiadaniu Giants. Niemoc ofensywna obu ekip trwała i po nieudanych trzech próbach "Giganci" zdecydowali się na punt. Zeszłorocznym finalistom zabrakło już czasu na dojście w okolice pola punktowego rywali i pierwsze dwanaście minut zakończyło się bez punktów.
Dwa ciosy Giants
W trzeciej minucie drugiej kwarty skrzydłowy Giants Tomasz Dziedzic złapał czterdziestojardowe podanie, ale radość wrocławskich kibiców nie trwała zbyt długo. Wide receiver ewidentnie dokonał tego już poza boiskiem i próba nie mogła zostać uznana. Chwilę później "Giganci". otworzyli jednak wynik. Eagles mieli piłkę jedynie na drugim jardzie swojej połowy, co skończyło się "safety" - powaleniem rozgrywającego we własnym polu punktowym i dwoma "oczkami" dla rywali.Giants poszli za ciosem i pomimo kary, seria świetnych biegów Jamala Shultersa doprowadziła ich na pierwszy jard. Po krótkim rozegraniu zdobyli przyłożenie wbiciem się Shultersa w linię defensywną rywali, a chwilę później celnym kopnięciem podwyższył Dawid Pańczyszyn.Ta sytuacja pobudziła "Orły", które już po chwili doskonałą akcją powrotną na połowę rywali wprowadził Clarence Anderson. Warszawianie systematycznie zdobywali jardy, ale do końca kwarty pozostawało coraz mniej czasu. Na kilka sekund przed przerwą zdecydowali się więc na field goala z linii 25 jardów. Niecelnego i na przerwę schodzili przegrywając 0:9.
Jeśli Eagles liczyli na to, że wraz z kolejną zmianą stron zmieni się i przebieg meczu, srogo się rozczarowali. Długa akcja powrotna Deante Battle’a oraz seria dobrych biegów Shultersa i Marka Philmore’a doprowadziły Giants po niecałych pięciu minutach do drugiej próby zaledwie o jeden jard od pola punktowego "Orłów". Sprawy w swoje ręce wziął najlepszy zawodnik ligi Shulters i wbił się w nie, doprowadzając do stanu 15:0. Kolejny punkt po chwili dorzucił udanym podwyższeniem Pańczyszyn.
Eagles wracają do gry
By wrócić jeszcze do gry, podopieczni Phillipa Dillona musieli jeszcze przed końcem trzeciej kwarty zdobyć przyłożenie. Mozolnie konstruowane ataki oraz kara dziesięciu jardów dla defensywy Giants przeniosły ich w okolice pola punktowego rywali. Przy trzeciej próbie podanie Gimzo złapał Witold Szpotański i po krótkim biegu zaliczył przyłożenie, a po podwyższeniu zrobiło się 16:7.Nie wybiło to jednak z uderzenia wrocławian. Po najładniejszej akcji meczu i długim podaniu Dziedzica do Philemore’a wide receiver zmieścił się w boisku tuż przy linii bocznej na 25. jardzie. Sprawę w swoje ręce wziął Shulters, zdobywając trzecie przyłożenie w tym meczu.Running back "Gigantów" zapewnił sobie nagrodę dla MVP tego spotkania i całego sezonu akcją na pięć minut przed końcem spotkania. Giants wznawiali grę z okolic linii środkowej boiska, piłka trafiła do Shultersa i ten po niesamowitym biegu wzdłuż linii bocznej po raz czwarty znalazł się z nią w polu punktowym rywali.Eagles stać było w tym spotkaniu jeszcze na jedną skuteczną akcję, ale to już był tylko ich łabędzi śpiew. "Orły" chciały po przyłożeniu Dawida Więckowskiego podwyższyć za dwa punkty, pozorując kopnięcie i decydując się na akcję, ale nic z tego nie wyszło.
Powiedzieć o ofensywie Eagles, że funkcjonowała w tym meczu źle, to jak nic nie powiedzieć. Już do przerwy Gimzo zaliczył sześć sacków, co jest niechlubnym rekordem sezonu nie tylko warszawian, ale w ogóle całej Topligi.Mimo to kibice "Orłów" oraz wszyscy inni opuszczali stadion zadowoleni. SuperFinałowi towarzyszyła masa atrakcji. Koncerty, pokaz musztry paradnej w wykonaniu Orkiestry Reprezentacyjnej Sił Powietrznych Wojska Polskiego, układy cheerleaderek z zespołów Bell Arto oraz Hasao drugi rok z rzędu przyciągnęły na Stadion Narodowy wielu widzów, choć jednak nie aż tylu co na VII SuperFinał.
Marcin Iwankiewicz/sport.24.pl