Minister: Warszawie grozi paraliż. Wiceprezydent: nie będzie Neapolu

Zmiany w odbiorze odpadów
Źródło: TVN24
- Warszawie od nowego roku grozi paraliż śmieciowy, drugi Neapol - ocenił w środę minister środowiska Henryk Kowalczyk. Władze stolicy uspokajają, że taka sytuacja się nie wydarzy i śmieci będą regularnie odbierane od mieszkańców.

Minister podkreślił na konferencji prasowej, że kwestia gospodarki odpadowej jest zadaniem własnym gminy. Przypomniał, że od nowego roku w stolicy ma zacząć obowiązywać nowy system śmieciowy, zgodny z rozporządzeniem z lipca 2017 roku. O tym, że miasto może mieć spore problemy z jego wdrożeniem, informowaliśmy we wtorek na tvnwarszawa.pl.

Zgodnie z tym rozporządzeniem odpady mają być zbierane w oparciu o pięć frakcji: odpady zmieszane, szkło, papier (w tym tektura), odpady ulegające biodegradacji ze szczególnym uwzględnieniem bioodpadów, metale i tworzywa sztuczne.

Obecnie w Warszawie śmieci zbierane są w oparciu jedynie o trzy frakcje: odpady suche segregowane, mokre (zmieszane) oraz szkło.

Miasto rozpisało przetarg, żeby dostosować się do nowych regulacji. Wiceprezydent Warszawy Michał Olszewski poinformował, że 4 grudnia otwarte będą oferty. Pierwsze postępowanie było oprotestowane przez firmy. Po decyzji KIO termin otwarcia ofert został przesunięty.

"Stan gospodarki odpadami w Warszawie jest bardzo zły"

Według ministerstwa problem odpadów w stolicy może narastać, gdyż do końca roku pozostał zaledwie miesiąc.

- Stan gospodarki odpadami w Warszawie jest bardzo zły w porównaniu do innych stolic europejskich. KE robiła badanie i Warszawa wypada bardzo źle, także w porównaniu z innymi wojewódzkimi miastami. W 2020 r. poziom recyklingu odpadów komunalnych powinien wynieść 50 procent. W 2017 roku Warszawa osiągnęła poziom 20 procent - podkreślił Kowalczyk.

Według przedstawicieli ministerstwa, istnieje realne zagrożenie, że przetarg śmieciowy w Warszawie nie zostanie rozstrzygnięty, bądź firmy, które wygrają, nie zdążą w miesiąc przygotować się do nowych zasad zbiórki. Kowalczyk ocenił, że jeżeli tak się stanie "istnieje realne zagrożenie", że stolicy grozi paraliż śmieciowy, drugi Neapol.

Według ministra środowiska, jest prawdopodobne, że w razie problemu z przetargiem władze stolicy powierzą konieczność zorganizowania nowego sytemu Miejskiemu Przedsiębiorstwu Oczyszczania (MPO) w ramach tzw. postępowania in-house. Kowalczyk odniósł się jednak do sytuacji, jaka zaistniała latem w stołecznej dzielnicy Mokotów, gdzie MPO przejęło odbiór śmieci po firmie Lekaro. Minister wskazał, że w wielu miejscach odpady zalegały w upale ponad dwa tygodnie, co stwarzało zagrożenie sanitarne. Według ministerstwa ta sytuacja rodzi obawy, czy MPO jest przygotowane do odbioru śmieci z całego miasta.

"Nie dopuścimy do tego"

Wiceprezydent Warszawy Michał Olszewski zapewnił w środowej rozmowie z PAP, że w stolicy odpady od mieszkańców są i będą odbierane na bieżąco i że nie grozi mieszkańcom "drugi Neapol", gdzie w ubiegłej dekadzie na ulicach zalegały tony śmieci, których nie było komu wywozić.

Olszewski wyjaśnił, że nowy system selektywnej zbiórki formalnie zacznie funkcjonować na terenie całej stolicy od 1 stycznia 2019 roku.

- Na razie czekamy na otwarcie ofert (w przetargu - red.). Następnie będziemy rozmawiać z firmami, jak racjonalnie rozłożyć go w czasie. Dla nas najważniejsze jest zapewnienie odbioru odpadów od mieszkańców i dziwi nas straszenie Neapolem, że śmieci będą leżeć na ulicach. Wcześniej też straszono mieszkańców i nic takiego się nie działo. Mimo "szczerych" intencji ze strony ministra, że chciałby, żeby był w Warszawie Neapol, to do tego nie dopuścimy. Nie będzie też Sofii ani Budapesztu - powiedział Olszewski.

Dodał, że jeszcze w grudniu ruszy kampania informacyjna skierowana do mieszkańców na temat nowego sytemu zbierania odpadów w stolicy.

Odnosząc się do Mokotowa, przedstawiciel ratusza przyznał, że problem wywozu odpadów zaistniał, ale trwał krótko i dotyczył czterech procent posesji w tej dzielnicy.

Olszewski ocenił ponadto, że obowiązujące rozporządzenie (z 2017 r.) nie spowoduje istotnego podniesienia poziomu recyklingu odpadów, a wpłynie na pewno na podniesienie kosztów, co odbije się na mieszkańcach.

Problem w skali województwa

Wiceminister środowiska Sławomir Mazurek wskazał, że aktualnie w Warszawie tylko jedna firma ma odpowiednie zezwolenie na przetwarzanie odpadów, a pięć innych firm jeszcze takich zezwoleń nie uzyskało, mimo że wnioski do marszałka województwa zostały złożone w roku 2014/2015.

"Wynika to z opieszałości i zaniedbań marszałka województwa mazowieckiego, odpowiadającego za zaplanowanie systemu gospodarki odpadami w województwie i przygotowanie wojewódzkiego planu gospodarki odpadami, w którym określa między innymi instalacje niezbędne do zagospodarowania tych odpadów. Postępowania w mazowieckim urzędzie marszałkowskim trwały dwa, trzy lata, a i tak nie zostały zakończone z powodu postępowań odwoławczych. Jest to jedyna taka sytuacja w kraju, żeby wyznaczone instalacje regionalne nie posiadały ważnych zezwoleń. W pozostałych województwach marszałkowie wydali takim instalacjom wymagane zezwolenia" - wskazał resort środowiska w komunikacie.

Nie ma inwestycji

Mazurek dodał, że województwo mazowieckie jako jedyne nie posiada też prawidłowo uchwalonego planu gospodarki odpadami, który nie pozwala m.in. uruchomić unijnych pieniędzy na inwestycje związane z gospodarką odpadami.

- Po uzgodnieniu z Ministerstwem Środowiska wojewódzkiego planu gospodarki odpadami w 2016 roku marszałek dokonał zmian w dokumencie i taki zmieniony plan przekazał na Sejmik. Zatem Sejmik województwa przyjął dokument, który nie został uzgodniony z ministerstwem. Zmiany wprowadzone przez marszałka nie zostałyby zaakceptowane przez Ministerstwo Środowiska, ponieważ dotyczyły instalacji MPO w Radiowie. W konsekwencji ten nieprawidłowo uchwalony plan został uchylony przez sąd administracyjny w obu instancjach (wojewódzki i naczelny) - dodał.

Wiceminister wyjaśnił, że nowy projekt gospodarki odpadami dla województwa mazowieckiego przekazano do resortu do zaopiniowania w czerwcu 2018 roku.

"Minister środowiska już dwukrotnie przedstawiał uwagi do tego projektu, których marszałek nie uwzględnia w kolejnych wersjach projektu. Podstawowym zastrzeżeniem zgłaszanym marszałkowi było przewymiarowanie mocy przerobowych instalacji w porównaniu do prognozowanych wielkości strumienia odpadów. Kolejnym poważnym zastrzeżeniem były plany budowy nowych składowisk odpadów, w sytuacji gdy składowanie odpadów komunalnych, decyzją Unii Europejskiej, należy ograniczyć do 10 procent masy wytwarzanych odpadów w roku 2030 (...) W kolejnej, trzeciej już wersji planu, marszałek podtrzymuje zapisy o nowych nadmiarowych instalacjach, które dopiero rozpoczęły długotrwałą procedurę ubiegania się o zezwolenia, a jednocześnie obniża moce przerobowe dla tych instalacji, które posiadają ważne pozwolenia" - wyjaśniono w komunikacie resortu środowiska.

Marszałek: to wina ministerstwa

Zdaniem szefa departamentu gospodarki odpadami w urzędzie marszałkowskim, ministerstwo środowiska celowo blokuje uchwalenie planu. - Ministerstwo nie chce pozytywnie zaopiniować planu. Trudno uchwalić go z negatywną opinią resortu - tłumaczył Marcin Podgórski, cytowany przez "Gazetę Stołeczną".

W połowie listopada marszałek Mazowsza Adam Struzik również alarmował, że czeka nas śmieciowy paraliż, stwierdził jednak, że doprowadził do niego resort środowiska. W związku z tym władze województwa złożyły zawiadomienie do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i do Najwyższej Izby Kontroli.

- Ministerstwo Środowiska w ostatnich tygodniach unieważnia instalacjom odbierającym odpady z Warszawy kolejne pozwolenia zintegrowane. Robi tak, mimo iż ma możliwość samodzielnego wprowadzenia zmian, których żąda. We wrześniu wprowadziło natomiast przepisy, które z urzędu nakazują Wojewódzkim Inspektoratom Ochrony Środowiska zamykanie instalacji, które nie posiadają pozwolenia. W efekcie kolejne instalacje już dziś nie mogą przyjmować śmieci - tłumaczyła Marta Milewska, rzeczniczka Adama Struzika w rozmowie z portalem dziennik.pl.

Dodała też, że ministerstwo - zamiast skorzystać z przysługujących mu narzędzi - woli przedłużać "stan zawieszenia" i przekazuje sprawy do ponownego rozpatrzenia do urzędu marszałkowskiego. - Dzieje się tak pomimo wyroku NSA, który nakazał ministrowi wydać taką decyzję - twierdziła Milewska.

PAP/kk/pm

Czytaj także: