Piotr Bakalarski: Masz ochotę złożyć jakąś deklarację polityczną na początek? Ostatnio w modzie jest rozczarowanie partią rządzącą. Dołączysz do Muńka i Kazika?
Lesław: Nigdy nie interesowałem się polityką, ani piłką nożną. I raczej się to nie zmieni.
I mówi to facet, który założył Partię!
To pewien paradoks [śmiech]. Często próbowano nas wmanewrować w tego typu sytuacje, ale nikomu się nie udało. Pozostaliśmy oporni i odporni.
Czyli w ślady Tomka Lipińskiego nie pójdziesz? Na partyjnej konwencji Komety nie wystąpią?
Nie. Zostawiamy to innym, którzy z różnych przyczyn tego potrzebują.
A na wybory idziesz?
Zastanawiam się... Przez wiele lat w ogóle nie chodziłem. Właściwie zagłosowałem tylko raz w życiu, rok temu, ale bardziej przeciwko komuś, niż za kimś.
Mimo tej apolityczności wzruszyłeś się bardzo wyborem Baracka Obamy na prezydenta USA.
To miało związek z solidarnością ze społecznością afroamerykańską. Ucieszyłem się, bo uznałem, to za jeden z najwspanialszych momentów w historii Stanów Zjednoczonych, w jakimś sensie, także historii świata. Bardziej interesował mnie wymiar ludzki tego wyboru, niż polityczny.
Minęły trzy lata i niemal wszyscy są nim rozczarowani.
Polityka zawsze jest rozczarowaniem, dlatego trzymam się od niej z daleka.
Często podkreślasz rolę tradycji, deklarujesz przywiązanie do Powstania Warszawskiego, jako własnego idola wymieniłeś kiedyś księdza Jerzego Popiełuszkę. Lesław, może ty jesteś konserwatystą?
Zwróć uwagę, że w swojej twórczości zawsze propagowałem transseksualizm. Podejrzewam, że konserwatystom raczej nie przypadłoby to do gustu [śmiech].
Moja twórczość opiera się na wielu sprzecznych elementach. Dla mnie rasizm, homofobia czy legalna aborcja to trzy formy nadużycia i zbrodnia przeciw ludzkości. Jestem proludzki i popieram wyłącznie radykalny indywidualizm.
Uważam wszelkie kategoryzowanie ludzi za podejrzane. To niemożliwe, żeby jedna opcja zawsze miała rację, a inna jej zawsze nie miała. Staram się patrzeć na świat obiektywnie, wiem, że wzbudza to agresję obu stron, ale jestem na to przygotowany.
Marzyłeś kiedyś o Norymberdze dla ludzi, którzy szkodzą polskiej kulturze. Wciąż o tym myślisz? Kto pierwszy poszedłby na szafot?
Już za życia, otrzymujemy kary za nasze zbrodnie, więc nie trzeba się uciekać do tak radykalnych rozwiązań. Poza tym jestem przeciwnikiem kary śmierci. Tamta wypowiedź pochodzi z czasów, kiedy byłem trochę wzburzony tym, co wokół nas się działo. Odwołuję Norymbergę [śmiech]. Ale fakt, że to zapamiętałeś i o to pytasz, pokazuje, że jako skrót myślowy, pewna metafora, miało sens.
Niechęć wobec dziennikarzy i decydentów rodzimego szołbiznesu, często powraca w twojej twórczości i wywiadach. Nie uważasz, że w dobie internetu, ich rola traci na znaczeniu?
Moje zarzuty nie dotyczą wszystkich dziennikarzy. Ale niestety wielu z nich to ludzie, którzy chcieli być muzykami, ale im nie wyszło, różnego rodzaju frustraci i nieudacznicy, nie mający pojęcia, o czym piszą. Rola decydenta jest z roku na rok coraz mniejsza. Przez ostatnie lata na tym polu sporo zmieniło się na lepsze. Młodzież sama sięgnęła po władzę. Dzięki temu także taki zespół jak nasz mógł wyjechać za granicę i zaistnieć.
Nie żałujesz, że rozwiązałeś Partię. Teraz grasz w Kometach z tą samą dwójką ludzi.
Niezupełnie. Perskusista rzeczywiście ten sam, basista grał w Partii, ale tylko w końcowym momencie jej istnienia, przez krótki czas. Nosimy te same pseudonimy, ale dziś jesteśmy zupełnie innymi ludźmi. Dlatego nie czuję, że to jest powrót do czegokolwiek. Spotkaliśmy się na innym etapie życia i okazało się, że łączy nas wiele więcej, niż kiedykolwiek wcześniej. Wszyscy się zmieniliśmy.
Z Partią zagrałeś na zamknięcie kinoteatru Tęcza. Teraz z Kometami wystąpisz na otwarciu Fortu Sokolnickiego. Myślisz, że stanie się prawdziwym centrum kultury, jak kiedyś Tęcza?
Mam nadzieję, że tak. Od upadku Tęczy minęło 10 lat i dotychczas nic jej nie zastąpiło. Koncert w forcie to w pewnym sensie powrót do korzeni. Występujemy w miejscu, w którym z dzisiejszym perkusistą Komet, Arkusem, bawiliśmy jako dzieci. A najbardziej niesamowite jest to, że marzyliśmy wówczas, żeby zostać muzykami. To będzie ładna klamra.
Klamra, ale nie finał?
Właściwie czuję, że już mógłbym umrzeć. Odcisnąłem swoje piętno na mieszkańcach tej planety i zrealizowalem coś, co wydawało się marzeniem nie do spełnienia. Ale cały czas jest we mnie ogromny głód. W jakimś sensie zawdzięczam to nieprzychylnym mediom. Może to najlepsza rzecz, która mnie spotkała? Wiele zespołów z dobrą prasą zdążyło osiąść na laurach i obwiesić ściany nagrodami, a w nas jest ciągle poczucie "my kontra oni" i to nas bardzo mobilizuje. Ciągle czujemy, że mamy coś do udowodnienia, a najlepsza płyta jest ciągle przed nami.
Nad czym aktualnie pracujesz?
Nagrywam płytę "Piosenki o Warszawie". Zaprosiłem wielu gości m.in. Muńka Staszczyka, Krzysztofa Vargę, Pawła Dunina-Wąsowicza czy Wienia. Wszystkich nas łączy jedno - miłość do Warszawy. Myślę, że ten projekt wzbogaci dyskusję na temat naszego miasta.
Póki co wypuściliście nowy teledysk do piosenki "Karolina". To ukłon w stronę Krzysztofa Vargi, który napisał książkę pod tym samym tytułem?
To zbieg okoliczności. Pierwotnie ta piosenka nosiła tytuł "Joanna", ale tak ma na imię szef działu promocji naszego wydawcy Jimmy Jazz. Pomślałem, że byłoby dziwnie, gdyby dzwoniła do różnych ludzi mówiąc: Dzień dobry, tu Joanna, dzwonię w sprawie singla "Joanna" [śmiech]. Szybko potrzebne było mi inne imię, do głowy przyszła Karolina. Ale z drugiej strony nie mam nic przeciwko takim skojarzeniom. Jestem fanem twórczości Krzysztofa Vargi, Krzysztof Varga jest fanem zespołu Komety, więc wszystko się zgadza.
A o Joannie śpiewały już Płyny.
Sam widzisz!
O kim jest ten kawałek?
To portret kolektywny. Postać jest fikcyjna, ale zainspirowana pewnymi osobami, z którymi rozmawiałem.
Karolina jest nieszczęśliwa, w przeciwieństwie do bohaterki innej twojej piosenki "Wreszcie w ciąży". Ten tekst cały czas porusza swoją naturalnością. Faceci raczej nie śpiewają o ciąży, a na pewno nie tak.
Z reguły interesuje mnie tematyka, której inni nie poruszają. Powodem dla którego zająłem się pisaniem piosenek, było odkrycie, że można opowiedzieć, o rzeczach, które inni ignorują. Reakcje na tę piosenkę były skrajne: od poruszenia do oburzenia.
Widziałeś nowy film Woody'ego Allena?
Tak, bardzo mi się podobał.
To ciekawe, także to, że brutalnie rozprawił się z sentymentalizmem?
Podchodzę do niego w równie brutalny sposób. Przywiązanie do przeszłości nie powinno oznaczć jej idealizacji. W moim przypadku to przywiązanie wynika z chęci ponadczasowości. Jedynym sposobem na zabezpieczenie się przed rolą sezonowej atrakcji jest bycie poza modami, sięganie do elementów ponadczasowych w kulturze. Dlatego jestem otwarty na przeszłość, a jednocześnie daleki od taniego sentymentalizmu. Uważam, że w moich piosenkach go nie ma. Jestem zorientowany na przyszłość.
Liczysz jeszcze na Fryderka czy machnąłeś na to ręką?
Gdybym nagle zaczął wygrywać szołbiznesowe nagrody, to byłby dla mnie znak ostrzegawczy. Musiałbym poważnie się nad sobą zastanowić, może nawet zakończyć działalność [śmiech]. Gdy byliśmy w Meksyku, pewien Indianin zapytał mnie czy będziemy wykonywać piosenkę "Warszawa i ja". To było wzruszające. Dla takich chwil warto żyć, a nie dla Fryderyków.
To może Honorowe Obywatelstwo Warszawy, zasługujesz na nie jak mało kto. Przyjąłbyś?
Prawdopodobnie jest to uwikłane w politykę, więc boję odpowiadać. Na pewno byłoby to dla mnie coś ważniejszego niż branżowe nagrody.
Rozmawiał Piotr Bakalarski
Źródło zdjęcia głównego: Piotr Bakalarski, tvnwarszawa.pl