Legia to statystycznie najgroźniejsza, a co za tym idzie najmniej lubiana przez Śląsk drużyna. Z żadną inną ekipą wrocławianie nie przegrali tylu spotkań w Ekstraklasie (38) i nie stracili tylu goli (116).
Wiara w wynik
Nic dziwnego, że przed meczem w Warszawie trener Śląska Wrocław Tadeusz Pawłowski odwoływał się do nastawienia psychicznego. Stwierdził, że podstawą do wywiezienia punktów ze stolicy będzie wiara, że można coś tam ugrać. "Nie jedziemy się bronić" - zapowiedział na konferencji.
Śląsk rzeczywiście mecz na stadionie przy Łazienkowskiej zaczął odważnie. W pierwszej połowie to on stworzył sobie nawet najlepszą sytuację do zdobycia bramki. Po nieoczekiwanym zagraniu do pomocnika gości przez Łukasza Brozia, Jacek Kiełb znalazł się w sytuacji sam na sam z Arkadiuszem Malarzem, ale po jego strzale piłka o centymetry minęła bramkę gospodarzy.
Najlepszą dogodną sytuację dla Legii zmarnował natomiast Michał Kucharczyk. Naciskany przez obrońców Śląska strzelił wysoko ponad bramką Mariusza Pawełka. W pierwszej części meczu kibice oglądali tylko po jednym celnym strzale na bramkę. Trochę mało jak na starcie dwóch tak utytułowanych klubów.
Wszedł i strzelił
Druga połowa wyglądała trochę jak pierwsza, obie drużyny miały właściwie po jednej dobrej sytuacji, ale brakowało w nich wykończenia. W końcu w 72. minucie gola strzeliła Legia, po jak się wydawało mało groźnej sytuacji.
Spod linii bocznej boiska piłkę w pole karne wrzucił Guilherme. Ta przeleciała nad Pawełkiem i trafiła do Kucharczyka. Napastnik Legi znów przerzucił ją nad bramkarzem gości, a futbolówkę z bliskiej odległości do bramki wepchnął wprowadzony na boisko dwie minuty wcześniej Aleksandar Prjović. Dalej emocji nie było już wiele.
Legia bezskutecznie próbowała podwyższyć wynik, a Śląsk zakończył to spotkanie z jednym celnym strzałem na bramkę i jeszcze gorszymi statystykami w starciu z rywalem ze stolicy.
ks