Przed piątkowym meczem można było odnieść wrażenie, że mistrzowie Polski wciąż nie wybudzili się z zimowego snu. Rundę rozpoczęli od skromnego zwycięstwa nad słabą w tym sezonie Wisłą Płock, ale później przyszły bolesne porażki z Cracovią i Lechem. W Warszawie rozbrzmiał sygnał alarmowy, liderująca Lechia ani myślała się oglądać na słabość legionistów. Różnica między zespołami sięgnęła siedmiu punktów.
Lepszej okazji do przełamania niż spotkanie 24. kolejki piłkarze Sa Pinto mieć nie mogli. Do stolicy przejechał zajmujący dopiero 13. miejsce w tabeli beniaminek z Legnicy. Każdy inny wynik niż zwycięstwo gospodarzy, byłby sensacją. Tej przy Łazienkowskiej nie było.
Szybkie prowadzenie
Na tle Miedzi Legia wyglądała wreszcie jak drużyna aspirująca do kolejnego mistrzostwa. Warszawianie byli lepsi w niemal każdym elemencie, ale co najważniejsze - tworzyli więcej okazji bramkowych.
Gol był tylko kwestią czasu, a faktem stał się po 22 minutach. Z rzutu rożnego dośrodkował Sebastian Szymański, a zupełnie niepilnowany Carlos Lopez trafił do siatki. Hiszpan miał tyle czasu i miejsca, że przed oddaniem strzału zdołał sobie jeszcze przyjąć.
Dobili po przerwie
Legia w pełni kontrolowała spotkanie. 1:0 to wynik niepewny, ale Miedź zupełnie nie potrafiła zagrozić bramce Radosława Majeckiego. Gospodarze czekali zatem na okazję, by rywala dobić.
Szansa przyszła po godzinie gry. A o stratę drugiej bramki piłkarze Miedzi prosili się sami. Piłkę w środku boiska stracił Petteri Forsell, a później wszystko potoczyło się błyskawicznie. Lopez dograł do Iuriego Medeirosa, a Portugalczyk, który do Warszawy trafił zimą, huknął sprzed pola karnego nie do obrony. Było po meczu. Komplet punktów został w stolicy.
Lechia swój mecz rozegra dopiero w poniedziałek. Jej rywalem będzie Zagłębie Lubin.
Legia - Miedź 2:0 Bramki: Lopez (22'), Medeiros (62')
pqv/TG/pm