"Jestem Jaś. Wiesz, że moja siostra Ewa zginęła na przejściu dla pieszych? Miała dziewięć lat. Teraz jest na Księżycu".
Najpewniej tak powiedziałby czteroletni Jaś, gdyby mnie zobaczył. Tak mówi innym: rodzicom, kolegom z przedszkola, ale i całkiem obcym ludziom.
**
Ewa.
Na każdym zdjęciu uśmiechnięta. Na filmach, które pokazuje mi jej mama tańczy, śpiewa, gra na pianinie. Wierna fanka Michaela Jacksona. Pływa, jeździ rowerem, gotuje. Miała swój strój kucharski z wielką czapą szefa kuchni. Profesjonalistka.
Śliczna. Iskry w oczach. Uśmiechem kupiłaby wszystkich. Taka śmieszka! Na fotografiach z zeszłorocznych świąt Bożego Narodzenia dumnie rozdaje prezenty rodzinie. Wyczekiwana córka. Starsza siostra. Pierwsza wnuczka.
Kochała zwierzęta. W dziecięcych planach widziała siebie jako weterynarza. Albo w podróży do Afryki. Szykowała się do pierwszej komunii.
Biała sukienka wisiała już w szafie.
Ewa została pochowana na jednym z pruszkowskich cmentarzy. Jej miejsce przy wigilijnym stole było puste.
Wierszyk na dobranoc
Wieczorne usypianie w domu Ewy to rytuał. Najpierw przytulanie, wygłupy, później książka. Agnieszka, mama Ewy: - Mąż pamięta wieczór przed wypadkiem. Byłam w pracy. Próbował uśpić Jasia. Ewa stanęła w progu zmartwiona, bo też by chciała. Paweł powiedział, że za chwilę przyjdzie. Kiedy wszedł do jej pokoju Ewa już spała. Przykrył ją, pocałował i poszedł spać.
Dziewczynka nie zdążyła usłyszeć wierszyka, który zawsze na zmianę z rodzicami recytowała przed snem: "Dobranoc. Kolorowych snów. Karaluchy pod poduchy, a szczypawki pod paszki. Koty na płoty, a Ewa zamyka oczy".
Agnieszka: - Do dziś mąż zarzuca sobie, że nie uśpił jej ostatniego dnia. A wierszyk? Wierszyk wyryliśmy na grobie Ewy.
Już rano dziewczynkę obudziła mama. – Córka siadła na łóżku i powiedziała: mamusiu, możesz mnie przytulić?
A później wszyscy się rozeszli do swoich obowiązków. Agnieszka i Paweł pojechali do pracy. Jaś do przedszkola. Ewa do szkoły. W domu mieli zobaczyć się wieczorem. I chyba żadne z nich nawet przez sekundę nie pomyślało, że będzie inaczej. Że o w pół do czwartej Paweł i Agnieszka odbiorą telefon, którego żaden rodzic nigdy nie chciałby odebrać.
Machnął ręką i poszła
Ewa wracała już ze szkoły. Zawsze wychodziła o 15.
Z dużym, czarno-różowym plecakiem szła chodnikiem przy ulicy Promyka w Pruszkowie. Do domu miała już tak blisko.
Dziewczynkę z daleka zobaczył Robert J. Testował akurat auto, które chwilę wcześniej naprawił. Jechał Promyka od wsi Moszna w kierunku centrum. Dojechał do Robotniczej, gdzie przy przejściu dla pieszych stała właśnie Ewa. Mieszkał w tym miejscu od 27 lat, wiedział, że jest niebezpiecznie. Szeroka droga, duży ruch. Obok zaplecze spedycyjne. Kilka szkół. Szczyt. Ludzie wracali z pracy.
Zatrzymał się przed pasami.
Robert J. przed sądem: - Machnąłem jej ręką, że może przejść.
I Ewa weszła powoli na przejście. – Nie wtargnęła przed samochód, bo wtedy musiałbym hamować. Szła spokojnie, dziecięcym krokiem. Nie była niczym zajęta, tylko szła. I ledwo co wychyliła się zza mojego samochodu. Wtedy została uderzona przez karetkę.
Na bombach
Piotr K., 60-letni kierowca karetki z kilkunastoletnim stażem jechał wtedy z salowym – Emilianem G. Tego dnia mieli jedynie odwieźć pacjenta ze szpitala do domu. Już wracali. Piotr K. od razu włączył sygnały świetlne i dźwiękowe choć – jak przyznali podczas rozprawy obaj mężczyźni – nigdzie im się nie śpieszyło.
- Tego dnia mogliśmy na spokojnie wracać do szpitala, bo nie było w nim nic nagłego – mówił Emilian G. w sądzie. - Ale Piotr w pewnym momencie przyśpieszył. Zaczął wymijać nerwowo samochody.
Emilian G.: - Jechał szybciej niż powinien tą drogą, a był to teren zabudowany. W mojej ocenie jechał niebezpiecznie.
"Przepuściłem ją na śmierć"
Aż wreszcie dojechali do Promyka, tuż przy skrzyżowaniu z Robotniczą. Na ich pasie stał ciemny samochód (jechał nim właśnie Robert J.). Auto zatrzymało się przed pasami dla pieszych. Piotr chciał je ominąć pasem w przeciwnym kierunku. Karetką bujnęło. Emilian zdążył tylko podnieść głowę.
Emilian G.: - W ostatniej sekundzie zorientowałem się, dlaczego samochód przed nami się zatrzymał. Krzyknąłem „stój”, ale to było pół sekundy przed uderzeniem, nie było czasu by nadepnąć hamulec.
Przez przejście przechodziła już Ewa. Karetka, która – jak ocenili biegli – w terenie zabudowanym jechała ponad 104 km/h potrąciła dziewczynkę. Ewa upadła kilkadziesiąt metrów dalej. Piotr i Emilian wybiegli z karetki. Z auta wyszedł mężczyzna, który ustąpił pierwszeństwa dziewięciolatce. Był roztrzęsiony.
Świadek na miejscu zderzenia: - Mężczyzna krzyczał. Krzyczał, że przepuścił ją na śmierć.
Emilian relacjonował: - Krzyknął, że "specjalnie go zatrzymałem", "co z was za ratownicy”. My pobiegliśmy do niej. Piotr zaczął dzwonić po karetkę. Podszedłem do niej, kucnąłem. Piotr powiedział, by jej nie ruszać, bo zaraz przyjedzie pomoc.
Agnieszka: - Na rozprawie Robert unikał naszego wzroku. Czuł się odpowiedzialny za jej śmierć, a on zrobił wszystko tak jak się należy. Chciałabym, żeby o tym wiedział, że nie mamy do niego pretensji, że zrobił wszystko jak należy.
Spod ziemi
Robert J. - Nie sprawdzali tętna, pulsu, nie sprawdzali, czy dziewczynka żyje. Oczekiwałem na przyjazd służb. Zobaczyłem, że od strony szkoły idą dzieci i krzyknąłem im, "by czymś ją przykryli". Zdążyłem zabrać jej buty z przejścia dla pieszych, kiedy przyjechały karetka i policja.
Świadek z miejsca zdarzenia: - Karetka wyjechała jakby spod ziemi. Dziecko odleciało na dwadzieścia metrów.
Ewa zmarła na miejscu.
Telefon
Kwadrans później mama Ewy dostaje pierwszy telefon. Od przyjaciółki. Było wpół do czwartej. Dziewczynka powinna być już w domu.
Agnieszka: - Edytka powiedziała: Słuchaj był jakiś wypadek. Dziecko z dziesiątki (Szkoła nr 10 - red.). I najprawdopodobniej z trzeciej klasy. I najprawdopodobniej jakaś Ewa.
Agnieszka spojrzała na zegarek i odpowiedziała tylko: Ewa? Na pewno nie. Już powinna być w domu. Ale Ewy telefon nie odpowiadał, a i drzwi do domu nikt nie otwierał.
Zdążyła zadzwonić do męża i wsiadła na rower.
Agnieszka: - Jechałam, jak się dało. Na skróty. Wszystko pamiętam jak we mgle. Kordon policji. Jakieś karetki. I wśród ludzi - kuzynka jej męża.
I wtedy, jak zobaczyła jej twarz, już wiedziała, że to Ewa. I że już więcej nie zobaczy swojego dziecka.
Księżyc ma kształt serca
Wieczorem siedli na łóżku z Jasiem.
- Musimy ci powiedzieć coś o Ewie – zaczęli.
Ale on nie chciał słuchać.
- Musisz wiedzieć – przekonywali. I powiedzieli, że Ewa miała wypadek, że potracił ją samochód i już nie wróci. A on na to: Ewa jest z nami, póki o niej pamiętamy i każdy z nas ma po kawałku jej serduszka w naszych.
Na pogrzebie, kiedy wszyscy się już rozeszli Jaś powiedział: chcę wrócić do Ewy. Wrócił z tatą na cmentarz. Pierwszy raz płakał.
Jaś ma swoją wersję. Mówi, że Ewa jest na Księżycu. I że kiedyś założy strój Spidermana i tam poleci. Z serduszkiem życia dla siostry. I wrócą już razem. Albo zbuduje robota Ewę. Choć sam przyznał: to nie będzie już to samo.
Całuje zdjęcie dziewczynki na grobie i mówi: kocham cię, jesteś najlepszą siostrą na świecie. Czasem, gdy wygłupia się z rodzicami, nagle zatrzymuje się w pół gestu i mówi: nie możemy się śmiać, bo Ewy nie ma. A oni tłumaczą mu, że powinni się śmiać, a nawet muszą. Dla Ewy. Choć serce im pęka.
Agnieszka: - Brakuje przytulania, jej marzeń, uśmiechu, chichrania, łaskotek, głosu. Jak wieczorem przytulam Jasia, to mam wrażenie, że ona przytula się do mnie. Agnieszka słyszy, jak Paweł wstaje w nocy i płacze. – Wtedy myślę: Boże, jak mam mu pomóc – mówi.
Ale wiedzą, że choć czasem nie mają siły żeby wstać, to muszą. Dla Jasia. - Nie możemy sobie pozwolić na to, żeby zakopać się w łóżku. Musimy znaleźć sens, żeby wstać z łóżka i zrobić śniadanie. To codzienna walka. Żeby wstać i żyć dla syna.
Zarzuty i proces
Piotr K. za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym zarzuty usłyszał w kwietniu. Już prokuratorowi przyznał, że nie powinien włączyć sygnałów dźwiękowych i świetlnych. Dlaczego to zrobił? Łukasz Łapczyński rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie: - Oświadczył, iż mimo to sygnały włączył, by szybciej dotrzeć do szpitala, by wykonać kolejne zlecenie przewozu pacjenta.
Mężczyzna na proces czekał w areszcie. Pierwsza rozprawa odbyła się pół roku po wypadku. K. ponownie przyznał się do spowodowania wypadku, ale nie chciał składać wyjaśnień. Zgodził się jedynie udzielać odpowiedzi na pytania sądu.
Piotr K.: - Myślałem, że samochód mi ustępuje miejsca. W ostatniej chwili zobaczyłem dziewczynkę.
Przekonywał, że nie zauważył ani znaków, ani przejścia dla pieszych. - Dziewczynkę zauważyłem, kiedy uderzyła w mój błotnik. Gdybym widział ją wcześniej, to bym bardziej odbił samochodem na lewą stronę. Przepraszam, ale nie rozumiem pytań, jest to dla mnie ciężkie, co się stało – mówił, kiedy sąd próbował dopytać o szczegóły.
Rodzice Ewy pokręcili tylko głowami: nie wybaczamy.
"Był nerwowy"
Jakim kierowcą był K.? Zdania są podzielone. Salowy, który towarzyszył kierowcy w dniu wypadku zeznał, że "nerwowym".
Emilian G.: - Włączając sygnały kierowca spodziewa się, że ludzie, którzy są w innych samochodach, będą reagować, ustępować. Nie zawsze wszyscy to słyszą. Oskarżony był nerwowy na tych, którzy nie ustępowali pierwszeństwa. Nieuzasadnione było używanie sygnalizacji. Nie zwracałem oskarżonemu uwagi, ponieważ o tym nie decyduję. Ten, kto się decyduje na włączenie sygnalizacji, to godzi się na odpowiedzialność za jej włączenie.
"Spokojny, doświadczony, przestrzegał przepisów"
W całkiem innym tonie o oskarżonym mówił jego szef – Waldemar M. - Telefonicznie dowiedziałem się od oskarżonego o wypadku. Przekazał mi, że stało się nieszczęście. Był zrozpaczony, w płaczu.
I zapewnił, że Piotr był doświadczonym, dobrym i spokojnym kierowcą, że zawsze stosował się do przepisów drogowych. Że przez trzynaście lat pracy nie było na niego nawet jednej skargi: ani od ludzi, ani ze szpitala. - Kiedyś miał wezwanie do pacjenta, u którego zatrzymała się akcja serca. Powiadomił nas o tym, ale wcześniej sam podjął akcję ratunkową. Piotr pomagał też komuś, kto wpadł do rowu pod Pruszkowem. To jest tragedia, co się stało. On sam też ma dziecko. Piotr zawsze każdemu pomógł.
Szpital psychiatryczny
Podczas pierwszej rozprawy sąd przesłuchał niemal wszystkich świadków. W sądzie miała zjawić się jeszcze dyspozytorka oraz naoczny świadek wypadku. Ale proces został bezterminowo odroczony. Powód? Oskarżony, w związku ze swoim stanem psychicznym, na własne życzenie trafił do zakładu psychiatrycznego. Jego obrońca w związku z tym wniósł o odroczenie rozprawy. Przekonywał, że K. chce być podczas rozpraw na sali, aby się bronić.
Sąd przychylił się do tego wniosku.
W sprawie powołano też biegłych psychiatrów, którzy mieli rozstrzygnąć, czy K. w momencie zdarzenia był poczytalny oraz czy teraz może brać udział w postępowaniu. Ci uznali, że K. przekraczając w kwietniu prędkość wiedział, co robi ale teraz jego stan psychiczny nie pozwala na branie udziału w procesie. Ale nie wskazali, kiedy na rozprawie będzie mógł się już pojawić.
Sąd wniósł więc o uzupełnienie opinii. Jak nieoficjalnie ustaliliśmy, kolejna rozprawa może odbyć się za około trzy miesiące.
Rodzina: - Jesteśmy na każdej rozprawie. Pomimo, że jesteśmy pod opieką psychologa, przyjmujemy leki. Pomimo nerwów, płaczu, nieprzespanych nocy. Bo chcielibyśmy zakończyć sprawę, chcielibyśmy, żeby sprawca poniósł konsekwencję swych durnych decyzji. Skoro miał odwagę wdepnąć w pedał gazu, to niech podda się karze. Każda rozprawa to powrót do niechcianych wspomnień z tego dnia. Uważamy, że każdy kto przekracza tak znacznie prędkość powinien być sądzony jak zabójca.
Agnieszka: - To byłoby zakończenie pewnego etapu. Powoli moglibyśmy się cieszyć małymi rzeczami. Dopóki nie będzie wyroku, my nie wiemy, co robić, jak iść, gdzie iść i czy my w ogóle możemy iść i się cieszyć.
Wyprowadzka
Agnieszka i Paweł właśnie wprowadzą się do pokoju Ewy. Zwalniają swój pokój dla brata Agnieszki. Ale nie mają jeszcze odwagi spakować rzeczy córki. - Zadzwoniłam do przyjaciółki i powiedziałam: czuję się, jakbym ją wyprowadzała. A ona powiedziała: Agnieszka, przecież wy się do niej wprowadzacie.
27 grudnia to urodziny Agnieszki. Pytam ją o życzenie. - Chciałabym móc cofnąć czas – odpowiada bez wahania.
** O stanowisko w tej sprawie chcieliśmy zapytać obrońcę Piotra K., mecenasa Cezarego Trukawkę, jednak odmówił komentarza. Powiedział, że swoje stanowisko wygłosi przed sądem, a nie mediom.
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Artur Węgrzynowicz, tvnwarszawa.pl, archiwum rodzinne Ewy