- Taka jest rzeczywistość, pewnych rzeczy się nie da odwrócić. Firma przeżyła dwie wojny, a dobił ją koronawirus. To był gwóźdź do trumny, powiedziałem: dość - mówi nam Tomasz Kowalski, właściciel firmy, która stała się jedną z ikon warszawskiego rzemiosła. Po 120 latach rękawicznicy zwinęli interes z Chmielnej, będą sprzedawać tylko w internecie.
- Zakład to część historii tego miasta, moja rodzina stworzyła tę historię. Jak patrzę na przedwojenne zdjęcie sklepu dziadka, to mnie dusi - mówi Tomasz Kowalski. Dusi, bo ciąży odpowiedzialność za zamknięcie pracowni, która była całym jego zawodowym życie. Jego, jego ojca i ojca jego ojca. Kowalscy szyją rękawiczki nieprzerwanie od 120 lat, od początku w Warszawie.
Leśnik przejmuje rękawiczkowy biznes
- Firmę zakładał mój dziadek Apolinary, którego nie znałem, zginął w Powstaniu Warszawskim. Wcześniej zginęły jego żona i siostra. Dziadek miał manufakturę przy ulicy Solec 101, a sklep na Nowym Świecie 31 – opowiada pan Tomasz. Pracownię odwiedzały kobiety wyższych sfer, pojawiali się arystokraci i oficerowie, wśród nich generał Bolesław Wieniawa-Długoszowski. - Kiedyś kobieta była elegancka: nie wyszłaby z domu bez kapelusza i rękawiczek – zauważa nasz rozmówca.
Ojciec Tomasza, także Apolinary, jego żona i brat przeżyli wojnę i starali się reaktywować firmę w tym samym miejscu. Ale Nowy Świat był gruzowiskiem, nie dało się wrócić. Pozostali w Śródmieściu. - Chcieli być zawsze w pobliżu: na Nowogrodzkiej i Szpitalnej. Od 1958 roku jesteśmy na Chmielnej – tłumaczy Kowalski.
Apolinary zmarł w 1968 roku, kiedy Tomasz miał zaledwie 17 lat. Ale zdążył nauczyć syna zawodu. - Z wykształcenia jestem inżynierem leśnikiem. Po studiach doszkoliłem się i w 1978 roku przejąłem firmę od mamy. Mama była wiekowa, zmarła gdy miała ponad 100 lat – wspomina.
Zakład prowadził od tej pory z żoną Barbarą. Potem do rzemieślniczego biznesu dołączyła córka Katarzyna. - W rodzinie jest tak, że obserwuje się, jak to wszystko wygląda. Kasia była zainteresowana. Powiedziałem jej kiedyś: jak będziesz chciała, to ci to wszystko przekażę – opowiada. Wśród znanych klientek z przeszłości wymienia Pole Raksę, Irenę Kwiatkowska czy Korę Jackowską.
Klimat nie pomagał, skóry brakowało, wirus przesądził
Niestety, mikrobiznes z Chmielnej dotykały skutki globalnych problemów. Rynek od dłuższego czasu zalewa masowa produkcja z Dalekiego Wschodu. Interes psuły też… zmiany klimatyczne. Bardzo boleśnie odczuli trzy krótkie i ciepłe zimy z rzędu. A rachunki trzeba płacić bez względu na pogodę. Tylko za wynajem pomieszczenia od miasta co miesiąc pięć tysięcy złotych. - To niemożliwe do wytrzymania. Wydaliśmy wszystko, teraz nie mamy ani grosika – przyznaje Kowalski.
Brakowało też skóry na rękawiczki. Po materiał trzeba było jeździć za granicę, najbliżej za tę południową. - Odpowiednia garbarnia jest w Czechach. Gdyby przestała działać, to pozostają wytwórnie we Włoszech, ewentualnie w Hiszpanii. Ale gdybym pojechał po surowiec, to natychmiast wylądowałbym na kwarantannie. Problem jest szalony, surowca po prostu nie ma – żali się. I tak dochodzi do problemu, który okazał się nie do przeskoczenia. Nie zamknęliby się, gdyby nie epidemia COVID-19. – Gdyby nie wirus, to bym się jeszcze bronił – twierdzi rzemieślnik.
Ograniczenia w handlu i poruszaniu się wprowadzone przez rząd wygoniły ludzi z Chmielnej. - Jest pusta ulica od rana do nocy. Jestem w miejscu, gdzie jest dwanaście pawilonów. W tej chwili sześć jest pustych. Na odcinku Nowy Świat-Bracka pełno pustych sklepów. Ulica umarła – zauważa.
Celem było, jak zawsze, przetrwać do jesieni. - Styczeń był ciepły, a luty z definicji jest słaby, bo wtedy są ferie. Miesiące zaraz przed pandemią były słabe. W jednym miesiącu sprzedały się cztery pary rękawiczek, trzy parasole. To około 1500 złotych obrotu. Obrotu, nie zysku – podkreśla rzemieślnik. - Wystarczą dwa, trzy miesiące żeby, to się skumulowało - wylicza.
Marzec i kwiecień dobiły zakład, a kolejne miesiące nie dawały nadziei. - Liczyliśmy, że teraz uda się utargować tyle, żeby przetrwać lato. Wtedy przyjeżdżali turyści: z Francji, z Anglii, ze Stanów Zjednoczonych. Miałem stałą klientkę z Pittsburgha. To się urwało. Granice są zamknięte, z góry wiem, że w tym roku turystyki jako takiej nie będzie – nie ma złudzeń pan Tomasz.
Zamyka, choć "łzy się do oczu cisną"
Kredytów zawsze unikał, utrzymuje, że wziąć pożyczkę to, jak założyć pętlę na szyję. - Jedną pożyczkę spłacałoby się drugą pożyczką. Dotychczas wszystko było kalkulowane, żeby wystarczyło. Teraz proponowana jest pożyczka pięć tysięcy dla małych firm. A u mnie pięć tysięcy to koszt miesięczny wynajmu – zauważa. - W marcu i kwietniu 2020 roku sytuacja związana z pandemią dobiła zakład. - Nie ma możliwości się z tego podnieść – przyznaje Tomasz.
Decyzję o zamknięciu pracowni przy Chmielnej z końcem kwietnia podjęli jednogłośnie: on, żona Barbara i córka Katarzyna. Ogłosili ją na Facebooku: "Wszystko kiedyś się kończy a życie toczy się dalej. Ze smutkiem informujemy, że po ponad 120 latach działalności najstarsza w Polsce Pracownia Rękawiczek... zamyka swój rozdział w historii Warszawy".
Młodzi ludzie nie przywiązują do rękawiczek wagi, trzymają ręce w kieszeniach
Drzwi się nie zamykały, ruszyli starzy klienci i sympatycy rzemiosła. Ale decyzja była nieodwołalna. - Jedna starsza pani ostatnio powiedziała do mnie: proszę pana, ja dużo nie zarabiam, ale przeleję panu sto złotych. Odpowiedziałem: gdybym od pani przyjął sto złotych, to w lustro bym nie spojrzał. Serce rośnie, ale też chwyta za gardło - wspomina. To kontaktu z drugim człowiekiem będzie mu brakować najbardziej. Wzrusza się: - Mimo emerytury zawsze do zakładu przyjeżdżałem, były rozmowy z ludźmi, rozmawiało się nie tylko o rękawiczkach, problemy i ludzie byli różni. Łzy się do oczu cisną.
Pracownia zlikwidowana, działa e-sklep
Lokal przy Chmielnej 10 już całkiem opróżniony. Nie ma neonu "RĘKAWICZKI", pan Tomasz zdjął go własnoręcznie. Z wnęki nad witryną wystają tylko kable. O tym, że przez ostatnie sześć dekad działała tu firma z tradycją przypomina tylko blaszany szyld "Firma T. Kowalski". Na szybie mała naklejka z adresem strony internetowej, tam sprzedają teraz rękawiczki, ale też parasole i buty. Nalepka musi dawać nadzieję, bo jak zauważa nasz 70-letni rozmówca, "rzemieślnik pracuje, dopóki nie uderzy nosem w stół".
- Niedawno zmarł kolega, który wytwarzał rękawiczki, miał nieco ponad 60 lat. Jest drugi kolega na Marszałkowskiej, ma 85 lat. On też ma kłopoty. Kto z nas po tym wszystkim zostanie? – zawiesza pytanie. I zwraca uwagę, że w sąsiedztwie robi się pusto: - W tej chwili został jeden szewc, ma 92 lata. Ja zamykam, on zostaje.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: archiwum prywatne