Ikarusy już tylko w szczycie i w nocy

fot. archiwum Marcina Stiasnego
fot. archiwum Marcina Stiasnego
Źródło: | Eidos/mat. promocyjne
Dynastia ikarusów przez kilka dekad niepodzielnie królowała na stołecznych ulicach, pętlach i w zajezdniach. Dziś - wespół z jelczami - schodzi z komunikacyjnej sceny, pozostawiając po sobie nie małe grono zasmuconych fanów.

Nie mają "klimy", są głośne i na pierwszy rzut oka trudno znaleźć w nich jakieś zalety. Choć są tacy, którzy uwielbiają zapaść w drzemkę na miękkim fotelu, siedzieć na barierce chroniącej przegub lub wystawić głowę przez rozklekotane okno. W nowym, klimatyzowanym niskopodłogowcu nie ma mowy o takich atrakcjach.

Przez lata węgierskie pojazdy - krótkie i przegubowe - wrosły w krajobraz warszawskich ulic. Ale czas pędzi, a wysokopodłogowe autobusy coraz rzadziej podjeżdżają po nas na przystanki. A pasażerowie coraz rzadziej zmuszeni są wdrapywać się na potężne schody w ich drzwiach.

Kilka dni temu Zarząd Transportu Miejskiego ogłosił: w dni świąteczne po mieście jeżdżą już wyłącznie pojazdy niskopodłogowe. Ikarusy i równie wiekowe jelcze M120 spotkać można jeszcze tylko w godzinach szczytu i na liniach nocnych.

Stare, a wcale nie gorsze

- Starsze autobusy jeżdżą teraz tylko na tak zwanych dodatkach - tłumaczy Marcin Żabicki, kierowca warszawskich autobusów i wiceprezes Klubu Miłośników Komunikacji Miejskiej. - W dni robocze po Warszawie jeżdżą wszystkie dostępne pojazdy niskopodłogowe. Jest ich jednak wciąż za mało, by zrealizować wszystkie kursy w godzinach szczytu - dodaje.

Największe oblężenie komunikacja miejska przeżywa między 5 a 9 rano po południu, między 14 a 18. - Wtedy na miasto wjeżdża to, co może się jeszcze ruszać - żartuje Żabicki.

Ikarusy okazują się więc ciągle potrzebne. Można je spotkać np. na linii E-5. "Wysokie" pojazdy wypełniają tez luki na innych liniach, ale ich największym żywiołem jest noc. Dzieje się tak z dwóch powodów. - Gdy pojazdy linii dziennych kończą pracę, nocne już wyjeżdżają, a musi być czas na serwis i odpoczynek. Poza tym na liniach nocnych pojazdy są dużo bardziej narażone na dewastację - wyjaśnia Żabicki.

Nocne kursy to swoista banicja. Ale i szansa na pożegnanie się z Warszawą z fasonem. Okazuje się, że ukrytych zalet ikarusy mają jednak znacznie więcej, niż tylko otwierane okna i miękkie fotele. - Największą jest zużycie paliwa. Mało kto wie, że palą dwa razy mniej, niż nowoczesne niskopodłogowce – podkreśla Żabicki. - Na tej samej linii do ikarusa tankowałem 85 litrów, a nowy man potrzebuje 158. Nowe autobusy nie tylko są drogie w zakupie, ale i w eksploatacji - dodaje.

Prawie jak "ogórek"

Pierwszy przegubowy ikarus pojawił się w Warszawie w 1978 roku. Trzy lata później zaczęła kursować pierwsza "solówka", czyli model trzydrzwiowy. Przy tej okazji nie można nie wspomnieć o jelczu PR 110, w którym docent Furman z serialu "Alternatywy 4" został nazwany kapusiem. Takie wozy kursowały w latach 1977–87, by tryumfalnie powrócić w nowej wersji, oznaczonej symbolem m120 w roku 1992.

I choć to z pewnością kawał historii warszawskiej komunikacji, to wciąż chyba trochę zbyt bliskiej, by z dnia na dzień stać się atrakcją. Klub Miłośników Komunikacji Miejskiej, który organizuje wycieczki zabytkowym taborem, na razie nie planuje włączać ikarusów ani jelczy do swojej oferty. - Ikarus długo jeszcze nie będzie "ogórkiem". Sporo czasu minie zanim stanie się kultowy - uważa Żabicki.

Z pewnością doczekamy się jednak chwili, gdy w czasie warszawskiej nocy muzeów tłumy będą wybierać między podróżą zabytkowym jelczem "ogórkiem", a ikarusem. Całkowite wycofanie autobusów wysokopodłogowych z miejskich ulic planowane jest za dwa lata.

Wiktor Paulroody

Czytaj także: