Przy wjeździe do Czosnowa od marca 2022 roku stała porzucona naczepa. W środku znajdowały się groźne substancje - łatwopalne i wybuchowe. Wójt wezwał właściciela do jej usunięcia. Ten od decyzji się odwołał. Sprawa trafiła do Samorządowego Kolegium Odwoławczego, a następnie w Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Wciąż krąży między instytucjami, a niebezpieczne substancje, jak stały, tak stoją.
Część pojemników przepakowano
O przyczepie pełnej groźnych substancji informowaliśmy we wrześniu 2022 roku. Stała w Czosnowie, w pobliżu drogi krajowej numer 7. Kierowca zaparkował ją na poboczu. Mieszkańcy szybko zauważyli, co jest w środku, bo plandeka była przecięta. Czuli też ciężki, chemiczny zapach, który unosił się w powietrzu. Wzywali służby: straż pożarną, policję, zawiadomili też gminę oraz inspektora środowiska.
Wyniki potwierdziły ich przypuszczenia: w pojemnikach znajdowały się toksyczne, groźne dla zdrowia i łatwopalne ciecze. Wójt wezwał właściciela do usunięcia odpadów, ale beczki do dziś stoją w Czosnowie. W niedzielę 21 maja były dokładnie w tym samym miejscu, tyle że na dwóch naczepach: na tej, która stoi od roku, naprawiono poszycie; obok dostawiono drugą, na którą przeniesiono część ładunku. Przyczepy są wygrodzone (raczej symbolicznie) białymi i czerwonymi ogranicznikami z plastiku.
- Na naczepach znajdują się te same odpady, które stwierdzono w dniu 8 marca 2022 roku, tylko niestabilne pojemniki z warstwy górnej zostały przeładowane i zabezpieczone na drugiej naczepie - potwierdził nam Antoni Kręźlewicz, wójt Czosnowa.
Właściciel: naczepy są moje, zawartość nie
Dlaczego przez ponad rok nie udało się ich usunąć? Wójt wskazuje na wyrok Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego.
Pod koniec kwietnia 2022 roku, na podstawie ustaleń inspektorów, Kręźlewicz wszczął postępowanie administracyjne. Kolejnym krokiem była wydana 11 lipca decyzja, nakazująca właścicielowi naczepy usunięcie odpadów. 30 sierpnia wójt poinformował WIOŚ, że do jego decyzji o usunięciu odpadów wpłynęło odwołanie.
Tak sprawa trafiła do Samorządowego Kolegium Odwoławczego, które podtrzymało w mocy decyzję wójta, ale właściciel naczepy znów się odwołał. Twierdził, że naczepa jest jego, ale odpady już nie, ponieważ tylko ją dzierżawił.
W odwołaniu podnosił, że o sprawię dowiedział się po odnalezieniu naczepy przez policję. Wcześniej, jak twierdził, z uwagi na brak kontaktu z osobą, która wynajęła przyczepę, usiłował złożyć zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa na jego szkodę. Jednak nie zostało przyjęte. Jak wynika z akt sprawy, w momencie, kiedy właściciel naczepy podpisywał umowę z dzierżawcą, tamta firma już nie istniała (działała raptem kilka miesięcy, była zarejestrowana na obcokrajowca).
Sąd: pochodzenia odpadów nie ustalono
Sprawa trafiła do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. "W okolicznościach niniejszej sprawy spór sprowadza się de facto do ustalenia, kto jest posiadaczem odpadów znajdujących się na naczepie, której skarżący jest leasingobiorcą. Zdaniem sądu okoliczność ta, w toku prowadzonego postępowania, nie została ponad wszelką wątpliwość wykazana" - czytamy w uzasadnieniu sądu.
I dalej: "Pochodzenia odpadów, ani też osób, które przywiozły przedmiotowe odpady w toku prowadzonego w przedmiotowej sprawie postępowania nie ustalono. Zatem, w tak określonym stanie faktycznym nie można uznać, iż posiadaczem odpadów jest leasigobiorca naczepy, na której zostały one ujawnione".
WSA przychylił się do wniosku właściciela naczep i skierował sprawę z powrotem do SKO.
Pożar i wyciek, na miejscu straż pożarna
Nie ma wątpliwości, że beczki stały się kukułczym jajem, bo utylizacja takiej ilości łatwopalnych i szkodliwych substancji może kosztować kilkaset tysięcy złotych.
Tymczasem w miejscu, gdzie znajduje się niebezpieczny ładunek, straż pożarna interweniowała w tym roku już dwa razy. Pierwsze zgłoszenie wpłynęło 25 marca i dotyczyło pożaru naczepy, w środku której, jak informował nas Paweł Plagowski ze straży pożarnej w Nowym Dworze Mazowieckim, znajduje się kilkanaście zbiorników.
- Działania polegały na ugaszeniu pożaru oraz sprawdzeniu terenu wokół naczepy miernikiem wielogazowym, który nie wskazał podwyższonych wartość. Po ugaszeniu pożaru i dokładnym przelaniu sprawdzono zbiorniki pod kątem szczelność nie wykrywając wycieków. Miejsce zdarzenia zostało wygrodzone taśmą ostrzegawczą - relacjonował Plagowski.
Dwa tygodnie później strażacy znów byli na miejscu. Tym razem zgłoszenie 13 kwietnia dotyczyło wycieku substancji.
- Działania polegały na monitorowaniu strefy wokół naczep miernikiem wielogazowym oraz sprawdzeniu szczelności zbiorników. Po sprawdzeniu zawartości naczepy nie stwierdzono nieszczelnych zbiorników. Wewnątrz naczepy znajdowało się 24 sztuki zbiorników mauser o pojemności 1000 litrów oraz dwa big bagi z nieznanymi substancjami chemicznymi. Dodatkowo sprawdzono drugą naczepę samochodu ciężarowego, wewnątrz naczepy znajdowało się 12 sztuk zbiorników mauser o pojemności 1000 litrów oraz dwa big bagi z nieznanymi substancjami, również nie stwierdzono nieszczelności żadnego ze zbiorników - wyliczył szczegółowo strażak.
Szczęśliwie, w obu przypadkach nikt nie ucierpiał.
Prokuratura zawiesza śledztwo
Sprawą interesuje się także Prokuratura Rejonowa w Nowym Dworze Mazowieckim, która prowadzi śledztwo przeciwko Witoldowi D. podejrzanemu o popełnienie czynu z artykułu 183 paragraf 1 Kodeksu karnego, "polegającego na porzuceniu naczepy wraz z jej zawartością w sposób, który mógł zagrozić życiu i zdrowiu człowieka oraz spowodować istotne obniżenie jakości powierzchni ziemi lub zanieczyszczenie w świecie roślinnym lub zwierzęcym".
Za nieodpowiednie postępowanie z odpadami grozi kara od trzech miesięcy do pięciu lat więzienia. Ale, ja się dowiadujemy, postępowanie w sprawie jest zawieszone.
Autorka/Autor: Artur Węgrzynowicz, Klaudia Ziółkowska
Źródło: tvnwarszawa.pl
Źródło zdjęcia głównego: Tomasz Zieliński, tvnwarszawa.pl