Chemikalia w śmietniku. "Zostaliśmy z nimi sami"

Chemikalia w śmietniku
Źródło: Dawid Krysztofiński /tvnwarszawa.pl
Do śmietnika przy ulicy Nagodziców na Białołęce ktoś wyrzucił chemikalia. – Wszystkie służby zostawiły nas z tym problemem samych – mówi Maria Witkowska z administracji budynku.

O niebezpiecznych odpadach poinformowała redakcję Kontaktu 24 mieszkanka jednego z okolicznych budynków. Na miejsce wezwana została straż pożarne, policja i straż miejska.

- Zgłoszenie dostaliśmy w niedzielę o godzinie 17.04 – potwierdza Artur Laudy ze straży pożarnej. – W 3 kontenerach są pojemniki, a w nich m.in.: kwas ortofosforowy, trójetanolamina, tetraboran sodu, siarczan sodu, i węglan niklawy – wymienia Laudy. Jak dodaje, butelki są szczelnie zakręcone. Potłukły się za to naczynia z ciałami stałymi. Altana została zamknięta na klucz i zabezpieczona taśmą.

Służby nie pomogą

- Są to niebezpieczne chemikalia. Potwierdziła to straż pożarna i sanepid – mówi Witkowska. Jak dodaje są one pochodzenia medycznego. Chemikalia muszą zostać usunięte przez wyspecjalizowaną firmę. – Wykonaliśmy już niezliczona ilość telefonów do służb i wszyscy odsyłają od Annasza do Kajfasza – mówi nie kryjąc zdenerwowania administratorka. - Każą nam szukać rozwiązania, zamiast wskazać kogoś, kto się tym zajmie. Ani policja, ani straż pożarna nam nie pomagają. To karygodne – dodaje.

Odpowiedzi na pytanie co zrobić z chemikaliami szukali również u Wojewódzkiego Inspektora Ochrony Środowiska. – Nie mogli nam tam podać nazwy firmy. Wiec znów zaczęły się telefony i poszukiwania. Tracimy kolejne godziny – żali się Witkowska.

Jest świadek

Osoba, która wyrzuciła niebezpieczne substancje nie pozostała anonimowa. – Wiemy kto to jest i pozostajemy z nią w kontakcie. Osoba ta zostanie obciążona wszystkimi kosztami – zapewnia Witkowska.

Wszystko dzięki świadkowi, który widział całe zajście. Sprawą zajmuje się straż miejska i to kolejna służba, która zdaniem Witkowskiej nie stanęła na wysokości zadania. – W poniedziałek straż miejska poinformowała, że musimy dowieźć świadka na ulicę Młota. Własnym samochodem zawieźliśmy tam panią. Po półtorej godziny siedzenia okazało się, że wcale nie jest potrzebna i nikt jej nie przesłuchał – opisuje administratorka.

- To jest drugi dzień kiedy staramy się załatwić. Zostawili nas z tym samych, ale doprowadzimy sprawę do końca – zapewnia Witkowska.

Chemikalia w śmietniku

wp//ec

Czytaj także: