W internecie pojawiły się strony, na których oferowane są bilety na EURO. Problem jednak w tym, że to nie są strony UEFA. A żadnych biletów tak naprawdę tam nie ma.
Oszustwo na dużą skalę
Nie wszyscy jednak o tym wiedzą. A naciągaczy nie brakuje. Bilety na turniej uferuje m.in.: firma, której serwery znajdują się w Norwegii. Jej przedstawiciele twierdzą, że można u nich kupic bilety na mistrzostwa. Wystarczy jedynie zaznaczyć interesujące nas mecze, dodać do koszyka i zapłacić.
Norweska firma za bilet na mecz otwarcia w Warszawie żąda 1,5 tysiąca dolarów. Za mecz finałowy - 6,5 tysiąca. Ani słowa, że zakupionego biletu można nigdy nie zobaczyć.
"Szkoda pieniędzy"
- Dopóki nie zapłacimy takiemu oszustowi nic złego się nie dzieje, gorzej jesli zapłacimy te horrendalne sumy. Bo wtedy te pieniądze idą w błoto- ostrzega Juliusz Głuski, rzecznik Euro 2012.
Biletów na EURO 2012 jeszcze kupić nie można, one dopiero zostaną rozlosowane. Jak więc właściciele strony chcą nam to zapewnić? Reporter TVN Warszawa zadzwonił do Norwegii i zapytał. W krótkiej rozmowie - pracownica serwisu zapewnia, że za jego pośrednictwem bilet na pewno można kupić. Wystarczy jedynie zarejestrować się i wpłacić gigantyczną kwotę. Kobieta obiecuje też, że jej firma kupi bilety od UEFA i wtedy sprzeda je nam.
- Bilety można dostać jedynie przez strony UEFA. Nie ma innych możliwości- wyjaśnia Głuski.
Od 1 marca na stronie UEFA można zamawiać wejściówki na mecze. Spośród wszystkich chętnych w kwietniu wylosowani zostaną szczęśliwcy, którzy dopiero wtedy będą mogli kupić bilety.
- Nikt nie ma prawa wymagać od nas pieniędzy. Dopiero w po losowaniu dostaniemy informację, że można już płacić za nie - dodaje rzecznik Euro 2012.
Eksperci ostrzegają
W ciągu kilku dni pojawiło się w sieci kilka stron, które oferują bilety na mistrzostwa. Eksperci ostrzegają i przypominają, że każdemu, kto da się nabrać pozostanie tylko pomoc prawnika. Zdaniem adwokatów, każdy, kto za pośrednictwem takiego serwisu wpłaci pieniądze, a biletu nie otrzyma będzie mógł walczyć o ich zwrot w sądzie.
Michał Traczec/par