Nie widać końca konfliktu pomiędzy władzami miasta a Tadeuszem Kossem, do którego należy działka przy placu Defilad.
Ratusz szuka sposobu, by pozbyć się przaśnych bud - ostatnio urzędnicy postanowili pozbawić lokale prądu. Odcięto kabel energetyczny do samowoli budowlanych. Z powodu utraty źródła zasilania bary i sklepy zawiesiły swoją działalność.
"Jest agregat"
Nie na długo. - Na miejscu stoi agregat. Pracuje, a kabel z nich schodzi pod ziemię – relacjonuje Mateusz Szmelter, reporter tvnwarszawa.pl, który pojechał na plac Defilad w sobotę po południu.
I dodaje, że działają również lokale.
Ustawienie agregatu kilka dni temu zapowiedział właśnie Tadeusz Koss. - Nie ze mną te numery, Brunner. Dopóki żyję, będę walczyć. Dość tych szykan, wyczerpała się moja dobra wola i cierpliwość - mówił w rozmowie z metrowarszawa.pl.
Działka, która stała się terenem wątpliwego estetycznie i prawnie punktu handlowego, jest prywatna. W ramach reprywatyzacji, po latach walki odzyskał ją spadkobierca dawnych właścicieli, czyli właśnie Tadeusz Koss. Plan miejscowy przewiduje tam zieleń, nie pozwala na prowadzenie działalności gastronomicznej czy handlowej, co w ocenie Kossa jest czynioną mu z premedytacją złośliwością.
Jednym z najgłośniejszych przykładów walki pomiędzy ratuszem a właścicielem działki był spór o samolot, który w tym miejscu przez pół roku stał nielegalnie. Miał być barem z kuchnią azjatycką. Do otwarcia lokalu ostatecznie nie doszło, bo Ił został wywieziony.
ran/r