"To jest socjalizm"
W "Faktach po Faktach" prezydent Warszawy tłumaczyła całe zamieszanie. - To była dość interesująca historia. Ja zwiedzałam z moimi znajomymi z Holandii Pałac Wilanowski i potem chcieliśmy od razu przejść do ogrodów. Tam była duża kolejka - to była niedziela - wspominała prezydent.
Zaznaczyła, że "bardzo zaskoczyło" ją to, że do wstępu do ogrodu potrzebny jest bilet. - To jest socjalizm i myślałam, że to dawno zostało skasowane. Kiedyś tam siedziała taka pani, teraz tam są automaty, które jest bardzo trudno obsłużyć. W związku z tym ludzie, którzy tam czekali w kolejce zaczęli się na mnie patrzeć, że to moja wina. Przecież oni nie wiedzą, że to nie jest moje, że ja nie wszystko nadzoruje i że to ja wprowadziłam te bilety - powiedziała Gronkiewicz-Waltz.
I dodała: - W związku z tym poczułam się trochę dziwnie i podeszłam do strażnika, i pytam "proszę pana dlaczego tu się płaci". Strażnik powiedział, że on jest tylko od sprawdzania i mi nie może wytłumaczyć. W tym momencie moi znajomi z Holandii już polecieli dalej, bo też nie zrozumieli - jako że nie rozumieją po polsku. Ja ich dogoniłam i dlatego tego biletu nie kupiłam. Nie miałam już czasu stać w tej kolejce 20-osobowej, żeby kupić - podkreśliła.
Dzwoniła do ministra
- Nieprawda, że straszyłam strażnika. Uważam, że wykonywał polecenie i nie miałam do niego pretensji. (...) Dzwoniła, potem do ministra kultury, żeby skasował wstęp. Powiedziałam do mojego kolegi, że w Wersalu nie płaci się, chociaż park jest tam bardzo duży - powiedziała. Dodała, że "nie było żadnej karczemnej awantury". - Była niezręczna sytuacja. Tu nie chodzi o 5 zł, tylko o to, żeby mi dołożyć - stwierdziła.
tvn24.pl/b